poniedziałek, 30 stycznia 2012

Rozdział 3


Jakoś dziwnie...


Rozdział 3

 - Sylvia, MUSISZ jechać do Braszowa! - Oświadczył Damon. - Ta mała przejmuje TWOJE miejsce!
 - Damon, skarbie, mi na tym wcale nie zależy. - Westchnęłam, wbijając nóż w kawałek papryczki. - Za to na spotkaniu z tobą - a i owszem.
 Chłopak zaśmiał się. Wsunęłam papryczkę na ostrzu do ust.
 - To przyjedź. - Skwitował. Przełożyłam telefon do drugiej ręki, zastanawiając się, czy może jednak nie pojechać...
 - Robisz się miękki jak galaretka z bitą śmietaną. Ale wciąż słodki. Ty do mnie przyjedź. Nudzi mi się...
 - Jeszcze czego! - Usłyszałam parsknięcie śmiechem. Przewróciłam oczami.
 - Nie to nie. Ciao. - Odłożyłam telefon na blat, wbijając ostrze w kolejną papryczkę.

*

 Miałam rację. To był Alfred, mój ojciec. Nie do końca rozumiałam ich rozmowę, tj. jego i mamy, za to ja poznałam syna jego znajomego, Conrada. Był bardzo miły i ogólnie polubiłam go.
 W pewnym momencie Alfred oznajmił:
 - Moja droga Jen, chciałbym poprosić cię o rękę. - Uklęknął przed nią, otwierając czerwone, pokryte filcem pudełko. W środku był pierścionek z ogromnym diamentem. Mama pisnęła i od razu się zgodziła. Rzuciła mu się na szyję. Uśmiechnęłam się na te niezwykłe zaręczyny. Od razu poszli gdzieś, a ja i Conrad zostaliśmy.
 - Planował to, prawda? - Zapytałam go. Pokiwał głową.
 - Po to szukał twojej matki. Alfred po latach jest bardzo zdeterminowany... Stał się bardziej odpowiedzialny. Podejrzewam, że zabierze was do Rumunii. Wiesz, ma arystokrackie pochodzenie... - Zaczął opowiadać o tym, że mogę zostać księżniczką itd...

*

 Usłyszałam, jak drzwi frontowe otwierają się cicho i ktoś podchodzi. Używając mojego piekielnego daru, zatrzasnęłam z hukiem drzwi za intruzem. Rozległ się znajomy śmiech. Wstałam z kanapy i rzuciłam się Damonowi na szyję. Uścisnął mnie mocno. Cmoknęłam go w usta.
 - Ponoć nie miałeś ochoty przyjeżdżać. - Przypomniałam mu. Pokręcił głową.
 - Pakuj szczoteczkę, jedziemy do Braszowa. - Nakazał, obejmując mnie w talii. Przekrzywiłam głowę z podstępnym uśmiechem.
 - Już ci mówiłam, nie zależy mi. Serio. - Przygryzł lekko moje ucho. - Damon, nie zależy mi na byciu księżniczką.
 - Taa, jasne... - Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do drzwi. - Nie, to nie.
 Nie próbowałam się nawet opierać, był chyba jedynym wampirem silniejszym ode mnie, a to nie lada wyzwanie. Niemal wepchnął mnie do samochodu, który z pewnością nie był jego.
 - Zastanawia mnie pewien fakt. Dzwoniłeś jakieś piętnaście minut temu i...
 - Złotko, byłem w Seattle wraz z żoną mojego kuzynka i ich synkiem. W tym momencie ten synek jest wraz z twoim ojczulkiem na spotkaniu z matką twojej siostry, co dalej sugeruje, iż tego gówniarza matka jest w domu, a mój kuzynek - w Braszowie. Dlaczego? A no dlatego, że jego żoneczka ma porachunki z pewną mafią i mój kuzynek chce załatwić to sam. Wszystko jasne? - Wyrzucił z siebie na jednym oddechu, odpalając silnik.
 - Dobra, jeszcze raz. Jesteś w Seattle z żoną i synem Jonathana. On nie ma żony i syna! - Wspomniałam. Samochód ruszył. Damon westchnął ciężko.
 - Od jakichś dwóch, trzech lat ma.
 - Aha, okej. Jego żona ma porachunki z pewną mafią, więc uciekli do Seattle, natomiast on został. Tak?
 Pokiwał głową, wrzucając następny bieg.
 - Natomiast Alfred jest na spotkaniu z matką Susan, tak?
 - Ona też tam jest.
 - I syn Jonathana. Co on tam robi?
 - Skąd ja mam to wiedzieć? Pewnie potrzebują kelnera albo chłopca po posyłki.
 Przewróciłam oczami.
 - A my jedziemy...?
 - Na lotnisko, później lecimy do Braszowa.
 - Tak, teraz jasne.
 Po minucie byliśmy na lotnisku. Samolot odbił się od pasu startowego po kwadransie.

*

 Conrad miał rację. Alfred miał przyjechać po nas nazajutrz i mieliśmy wszyscy pojechać do Braszowa czy jakoś tak. Pakowałam się pospiesznie, ciesząc się niezmiernie. Mama biegała po domu jak na skrzydłach, wszędzie widać było błysk jej pierścionka. W nocy też cały czas nie mogła zasnąć, w końcu około trzeciej przestałam ją słyszeć, bo sama pogrążyłam się w śnie.
 Alfred przyjechał po obiedzie. Był już sam, bez Conrada. Na jego przystojnej twarzy kwitł uśmiech. Pojechaliśmy na lotnisko, a stamtąd do Rumunii samolotem. I wieczorem byliśmy na miejscu.
 Niesamowite. Alfred mieszkał w zamku! Było ciemno, więc niezbyt widziałam szczegóły, ale zamek był niesamowity nawet w mroku.
 Niedługo później weszliśmy do ogromnego salonu. I tam zastała nas niespodzianka.
 Na sofie, z kieliszkiem w ręku siedziała moja przybrana siostra, Sylvia.
 Za nią stał jakiś chłopak, a raczej mężczyzna. Opierał dłonie na jej nagich ramionach.
 Alfred jakby wrósł w ziemię. Wpatrywał się to w mężczyznę, to w Sylvię.
 - Sylvia. - Odezwała się pierwsza mama. Alfred jakby otrząsnął się i wyszeptał do mamy:
 - Kochana, mam wielką prośbę. Odeślij Susan do jej pokoju. Musimy widać sami to załatwić.
 Mama kiwnęła na mnie, więc wyszłam i poszłam do przydzielonego mi pokoju.

*

 Pociągnęłam łyk napoju z kieliszka.
 - Kochani rodzice. - Westchnęłam z ironią, po czym dodałam ostro: - Nie jestem tu dla przyjemności.
 - Damonie, oczywiście mi to wyjaśnisz. - Zażądał Alfred. Damon zacisnął nieco dłonie na moich ramionach.
 - Zapomniałeś o Sylvii? - Zapytał tylko. Alfred zesztywniał.
 - Ona nie jest biologiczną córką Jennifer. - Wskazał na kobietę. Damon zaśmiał się.
 - Nie, ale jest twoją. To chyba wszystko tłumaczy, co nie?
 Alfred i Jennifer spojrzeli na siebie smutno.

piątek, 27 stycznia 2012

Rozdział 2

PRZEPRASZAM ŻE WYGLĄD BLOGA TAKI PROSTY ALE NIE CHCĘ ŻEBY COKOLWIEK BYŁO NIELEGALNE, WYBACZCIE...
Ludzie, ścięłam pół głowy o.O
Rozdział 2

 Rano mama siedziała przy stole w salonie, cały czas zaznaczając coś w dokumentach. Nie przeszkadzałam jej, usiadłam na barze, zajadając jabłko. Nawet mnie nie zauważyła. Nagle zadzwonił telefon. Mama poderwała się i podbiegła do niego.
 - Tak? - Rzuciła szybko, po czym nieco ostygła. - Oczywiście. Tak, rozumiem. Myślę, że raczej nie. Dobrze, dziękuję.
 Odłożyła słuchawkę zrezygnowanym gestem i dopiero wtedy na mnie spojrzała.
 - Co się dzieje? - Zapytałam. Usiadła przy stole i wyciągnęła w moją stronę rękę z listem w dłoni. Wzięłam go i obróciłam w rękach. - Od kogo to?
 Machnęła ręką i nie odpowiedziała. Wysunęłam ostrożnie kartkę z koperty.

Kochana Jennifer,
 Pamiętasz mnie jeszcze? Piszę do Ciebie po latach, bo mam bardzo ważną sprawę do przedyskutowania. Pamiętasz, jak jeszcze byliśmy razem? Stare, dobre czasy... Musimy się koniecznie spotkać. Proponuję Ci, żebyśmy zobaczyli się w tej starej kawiarni, pamiętasz, na przykład 30 X br. o 18:00, zgoda? Będę czekać.
Zawsze o Tobie pamiętający
Alfred

PS. Jeśli masz jakieś dzieci, chciałbym je zobaczyć, dobrze?
 Oddałam list mamie. Alfred. To imię przewijało się w naszych rozmowach o tacie. Mama nie do końca wiedziała, czy to on był ojcem, ale było to dość prawdopodobne.
 - Oczywiście pójdziemy, co nie? - Zapytałam. Pokiwała powoli głową. - Mamo! Jeśli to on jest moim ojcem, to może po latach będzie bardziej odpowiedzialny i... no nie wiem... - Chciałam powiedzieć, że zostanie z nami, zaopiekuje się nami, ale nie chciałam robić nikomu nadziei - ani mnie, ani mamie. - Mamo, trzydziesty to dzisiaj. MUSIMY iść. Jasne?
 - Tak, kochanie. Tylko dla ciebie.
 Wstała i poszła do swojej sypialni. Ja natomiast szybko poszukałam czegoś do włożenia na wieczór.
 Wreszcie nadeszła siedemnasta i z mamą zaczęłyśmy wychodzić. Ona jeszcze trochę się wahała, ja byłam pewna, że chcę poznać tego Alfreda.
 W końcu dojechałyśmy pięć minut przed osiemnastą. Kawiarenka wyglądała ślicznie, ozdobiona kwiatami, małymi lampkami i świeczkami. Byłam w niej kilka razy, jednak w mroku była jeszcze piękniejsza.
 Przy wejściu zobaczyłam dwie postaci - wyglądali na mężczyzn. Jeden wyglądał na dorosłego, w czarnym garniturze. Drugi był nieco młodszy, ale równie elegancko ubrany. Pierwszy podszedł w naszą stronę, drugi został na miejscu.
 Gdy ten pierwszy podszedł bliżej, zobaczyłam w nim jakąś cząstkę siebie.
 Zobaczyłam w nim mojego ojca.

niedziela, 22 stycznia 2012

Rozdział 1

WITAM WSZYSTKICH W NOWYM TOMIE!!!
Tak, wiem, trailer był do dupy. Dlatego go usunę, bo zmieniam cel książki.
Tak, wiem, prolog był do dupy.
Tak, wiem, ten tom nie ma oficjalnej nazwy.
Tak, wiem, w tym tomie skupię się głównie na Conradzie i jego nowej przyjaciółce.
Tak, wiem, wprowadzam nowego bohatera.
Ale cieszę się, że jest. I wiecie co? Może będę wstawiać w notkach foty. Bo mam parę takich w temacie.
No, poczytajcie sobie, macie moje błogosławieństwo.
ROZDZIAŁ DLA WIKKI Z OKAZJI URODZIN
HAPPY HAPPY HAPPY BIRTHDAY!!!

Rozdział 1

 - Susan, co było w szkole? - Zapytała mama, puszczając mnie na komputer. Rzuciłam się na krzesło, wyczerpana.
 - Nic. Kartkówka z plastyki.
 - I co masz? - Zadała kolejne pytanie. Przewróciłam oczami.
 - Przecież dopiero co pisaliśmy, jeszcze nie oceniła.
 Nie odpowiedziała, wbiła wzrok w telewizor.
 Po chwili wbrew sobie wyłączyłam komputer.
 - Idę się pouczyć do sprawdzianu. Ewentualnie coś zjeść. Dobranoc. - Mruknęłam, wychodząc z pokoju rodziców.
 - Dobranoc o szóstej? - Zawołała za mną mama, ale zamknęłam już drzwi.
 Tak na prawdę nie miałam zamiaru się uczyć. 
 Wspominałam niezwykłą przygodą w lesie.
 Poszłyśmy tam po lekcjach z moją przyjaciółką Isabelle. Wpadłyśmy na pomysł pokazania kto tu jest ,,hardcorem" i rozdzieliłyśmy się. Miałyśmy spotkać się po drugiej stronie lasu. Niestety, zgubiłam się i zabłądziłam. Znalazłam wtedy białe piórko. Zawsze lubiłam piórka, więc chciałam je podnieść. Oparzyło mnie! Nawet zostało mi jeszcze oparzenie. Chciałam puścić pióro, ale jakby się do mnie przykleiło, parząc boleśnie. Krzyknęłam wtedy cicho i wtedy piórko jakby we mnie wniknęło, a na plecach poczułam boleśnie, jakby mięśnie chciały wydostać się z moich pleców. Upadłam na kolana i ściągnęłam bluzę w odpowiednim momencie by zobaczyć, jak moja bluzka rozrywa się w dwóch miejscach i wysuwają się białe skrzydła, jak u anioła. Przerażona tym widokiem, na moment chyba straciłam przytomność. Gdy się obudziłam, schowałam skrzydła jakbym poruszała rękami i poderwałam się, włożyłam na rozerwaną bluzkę bluzę i pobiegłam w stronę granic lasu, gdzie spotkałam Belli. Śmiałam się sztucznie, że przegrałam. Później poszłam do domu
 Siedząc teraz na łóżku ściągnęłam bluzę i obejrzałam się w lusterku. Żółta tunika była rozerwana w dwóch miejscach na plecach. Ściągnęłam i ją. Po skrzydłach nie było śladu, ale przecież...
 Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko włożyłam bluzę, a tuniczkę wcisnęłam pod poduszkę.
 - Proszę! - Chwyciłam szybko podręcznik od biologii i otworzyłam na którejś stronie.
 Mama weszła do pokoju.
 - Hej skarbie, nie widziałaś mojej czarnej klamry? - Rozejrzała się po pokoju.
 - Mamo, nie noszę czarnych rzeczy. Przecież wiesz. - Mruknęłam i udawałam, że uczę się biologii. Mama spojrzała na mnie dziwnie.
 - A twoja żółta tunika gdzie jest? Bo nastawiam jasne pranie.
 O kurczę.
 - Jest... w szafce, ja jej nie nosiłam jeszcze. - Skłamałam. Nienawidziłam kłamać, ale trzeba było...
 Mama pokiwała głową i wyszła. Westchnęłam głęboko i wyciągnęłam tunikę spod poduszki.

piątek, 13 stycznia 2012

Prolog

 Conrad siedział na łóżku w naszym, czyli moim i Jonathana, pokoju. Po jego narodzinach musieliśmy być przy nim całą dobę, więc wszyscy troje mieliśmy wspólny, ogromny pokój. Teraz, po dwóch latach, Conrad był już starszy, wyglądał na mniej więcej piętnaście lat i zatrzymał rośnięcie, więc miał własny, mniejszy pokój, natomiast my ze swojego nie zrezygnowaliśmy.
 Chłopak przeglądał jakąś grubą, starą książkę. Musiałam przyznać, że nawet gdyby miał piętnaście lat, bardzo szybko chłonął wiedzę.
 Ja natomiast przeglądałam stare zdjęcia, które robiliśmy zaraz po narodzinach syna. Musiałam przyznać, że bardzo się zmieniłam. Nie pod względem wyglądu, bo nie miałam zmienić się nigdy. Zmieniłam się pod względem charakteru, nawet na zdjęciach było to widać. Zmieniło mnie to, że zostałam matką i czułam się odpowiedzialna za Conrada. Poza tym jak miałam się nie zmienić, skoro byłam tak rozpieszczana przez męża?
 Tak, męża. Jace oświadczył mi się niedługo po narodzinach naszego syna i pobraliśmy się niedługo później.
 Zmieniło się wiele rzeczy. Ubierałam się bardziej dorośle, zachowywałam z większą powagą, poza momentami, kiedy byliśmy sami z Jonathanem. Wspominałam wszystkie wspólne noce z uśmiechem na twarzy.
 Wstałam z łóżka i wyszłam na korytarz, chciałam zapytać Ester, gdzie podziewa się mój mąż. W końcu miał wyjść tylko zapolować. Nie pochwalałam tego, ale nie zabraniałam.
 Zamiast Ester na korytarzu natknęłam się na Chestera. Kot połasił się chwilę, po czym uciekł. Wtedy już wiedziałam, kogo zobaczę, gdy podniosę wzrok.
 Opierając się o ścianę, stał młody, czarnowłosy chłopak. Na jego twarzy znów widniał łobuzerski uśmiech. Uniosłam lekko kąciki ust.
 - Po raz pierwszy od dobrych paru miesięcy nie ma przy tobie Jonathana. Niezwykły widok. - Oświadczył Damon.
 - Właśnie zastanawiam się, co go tak zajęło. Może ty wiesz? - Zapytałam, choć znałam odpowiedź.
 - Gdybym wiedział, to musiałby mnie zabić. Wierz mi, znam go od pół wieku ponad i mało kiedy pozwala mi coś wiedzieć.
 Ta zawikłana wypowiedź dała mi tyle, co nic. Wtedy pojawiła się Ester.
 - Alex, kochana, nie wiesz może, gdzie jest Jonathan? Nigdy na tyle nie znikał. - Zapytała. Spojrzała przelotnie na Damona i jakby się nieco zdziwiła.
 - Właśnie do ciebie szłam, mając nadzieję, że ty wiesz. - Odparłam, już nieco zmartwiona. Nie było go już trzy godziny, zazwyczaj poświęcał na polowanie tylko godzinę najwyżej...
 Ester wyraźnie się zmartwiła, choć zawsze uważałam, że nie zwracała uwagi na starszego syna tak jak na młodszego.
 Nagle usłyszałam śmiech Conrada i coś przeleciało za oknem. Wypadłam na zewnątrz akurat w tym momencie, by zobaczyć, jak mój kochany syn ląduje miękko po skoku z ósmego piętra.
 - Tato! - krzyknął i podbiegł do Jace'a. Przeniosłam wzrok z syna na męża i... zamurowało mnie.
 Jonathan był totalnie zmasakrowany. Podbiegłam go niego i dotknęłam jego twarzy. Syknął z bólu, natychmiast odsunęłam rękę. Jad. Jedyna rzecz, która wywołuje ból u wampirów. No, może poza srebrem.
 - Conrad, do siebie. - Nakazałam. Chłopak zniknął. Zamiast niego zjawił się Constantin.
 - Nie, nic mi nie jest. - Odpowiedział na zadane przez niego w myślach pytanie. - Po prostu...
 Co się stało do cholery?!
 - Spokojnie, kochanie. Po prostu dwa lata temu miałaś rację, zdążyli nas namierzyć.
 Cholera jasna, czy ty nie potrafisz odpuścić?! A jakby cię zabili?!
 - Nie, polowałem... Chciałem tylko ich podsłuchać. Nie moja wina...
 Przestań wreszcie! Jak teraz wytłumaczysz to Conradowi?!
 - Jest dorosły, nic mu się nie stanie. Nie możesz wiecznie ukrywać przed nim zła. Za to mam ciekawy pomysł. Chociaż... nie, i tak się nie zgodzisz.
  No jaki?
 - Ty i Conrad pojedziecie do Seattle, w tym czasie ja ich unicestwię.
 - Pomogę ci. - Wtrącił Constantin. 
 - Czy wam obojgu już odbiło?! - Krzyknęłam.
 - To jest dobry pomysł, Alex. - Przyznał rację bratu Constantin. Myślałam, że zaraz mi szczęka opadnie.
 - Kochanie, chodzi mi tylko i wyłącznie o ciebie i Conrada.
 - To zajmie co najwyżej parę tygodni. - Wtrącił jego brat.
 - A jeśli na przykład pojadą za nami?
 - Dlatego wyślemy z wami Damona. - Powiedział ciężko mój mąż.
 - Wy się nienawidzicie. - Przypomniałam. Wzruszył ramionami.
 - Jest dobry do walki, poza tym to nie ma znaczenia.
 - A pomyśleliście co będzie, jeśli po tych paru tygodniach przyjedziemy i okaże się, że podpisaliście na siebie wyrok śmierci? Ja tu zostaję, cokolwiek nie postanowicie. Koniec, kropka. - Oznajmiłam twardo, ale wiedziałam, że nie osiągnęłam niczego. Oni już postanowili.

piątek, 6 stycznia 2012

Rozdział 31

I kolejny rok za mną xD

Rozdział 31

 Wreszcie moja cierpliwość została wyczerpana. Kiedy kolejny raz Jonathan siedział w ciszy wpatrując się w ścianę, nie wytrzymałam, podeszłam i uderzyłam go w twarz otwartą dłonią. Wszyscy na nas spojrzeli.
 - Skończysz te ciche dni?! - Warknęłam.
 - Alex, nie wolno ci się denerwować... - Zaczął Constantin, ale nie zwróciłam na niego uwagi.
 - Przypominam, że niedługo urodzi się NASZE dziecko i byłoby fajnie, gdybyś trochę się tym zainteresował! Od trzech tygodni ani razu się do mnie nie odezwałeś.
 - Bo to wszystko moja wina! - Przerwał mi. - Co miałem ci powiedzieć?!
 - Zamknij się do cholery! - Krzyknęłam. Constantin niemal siłą odciągnął mnie od Jace'a i posadził na fotelu.
 - Uspokój się, bo zaszkodzisz tylko sobie i dziecku.
 Przewróciłam oczami, ale nie kłóciłam się. Wiedziałam, że Constantin ma rację.
 Podszedł do Jonathana i pchnął go w ramię.
 - Ona ma rację. Skoro już jesteśmy przy kwestii czyja to wina, to może zamiast przysparzać jej zmartwień pomógłbyś jej w tej ciężkiej sytuacji? Zrobiłeś jej dziecko, to teraz się nimi zajmij. - Dodał ciszej. Jace spojrzał gdzieś w bok.
 - Wiem. To na pewno wiem. Ale nie mam pojęcia... - Spojrzał na mnie. - Czy ty mi to kiedykolwiek wybaczysz?
 Znów się odzywał. Znów patrzał mi w oczy. Czemu miałabym nie wybaczyć?
 Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Ja ci wybaczyłam. Chcę tylko, żebyś teraz mi pomógł. Żebyś był przy mnie. Bo to jest to, czego teraz potrzebuję. Żebyś mnie nie zostawił.
 Podszedł do mnie, zamknął moje dłonie w swoich i wyszeptał: 
 - Masz rację.
 Przytuliłam się do niego, chociaż trochę przeszkadzał mi brzuch. W końcu był to już trzeci tydzień... Jonathan położył na nim dłoń i po raz pierwszy od trzech tygodni uśmiechnął się do mnie i pocałował. Przytuliłam go mocno. Ester uśmiechnęła się za plecami syna.
 - Masz pomysł co do imion? - Zapytał. Spojrzałam na niego.
 - Tak, tylko dotąd nie byłeś raczej w nastroju. - Uśmiechnęłam się. - Jeśli to będzie dziewczynka, mam nadzieję, wymyśliłam Esmeraldę Margaret.
 - Dziękuję. - Wyszeptał. Za jego plecami Paulin również się uśmiechnął na wspomnienie siostry. - A jeśli będzie to chłopiec? - Zapytał Jace.
 - Może... Conrad Rafael? - Zaproponowałam. Pokiwał głową i pocałował mnie we włosy.
 - Nieważne, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka, ważne, żeby było zdrowe. - Wtrąciła Ester. Pokiwaliśmy głowami.
 Teraz, kiedy Jonathan znów miał chęć do życia, czekałam tylko na dziecko...

*

 Wreszcie nadszedł dzień, kiedy miał odbyć się poród, tego Constantin był pewien. Wampirza położna o imieniu Marlena była przy mnie niemal cały dzień. Aż wreszcie wieczorem zaczęło się. Przysadzista, drobna Marlena wyrzuciła Jace'a z pokoju mimo moich protestów. Cieszyłam się tylko, że wampiry nie czują bólu.

*

 Po porodzie Marlena natychmiast zabrała mi dziecko, nawet nie mówiąc, czy to chłopiec, przy dziewczynka. Za to przyszedł do mnie Jonathan. Po prostu promieniał.
 - Może chociaż ty mi coś powiesz? - Zapytałam go. Zamiast tego pocałował mnie mocno.
 - Kocham cię, nawet nie wiesz, jak bardzo. I żałuję tego, że milczałem tyle dni.
 - Wiem, wiem... Ja też cię bardzo kocham. - Objęłam go słabo, byłam wykończona. Położył mnie delikatnie na łóżku.
 - To Conrad. Jest śliczny, podobny do ciebie, ale oczy ma złote. Po prostu... Nie da się go nie kochać. Jak ciebie.
 Uśmiechnęłam się. Conrad, Conrad...
 - Kiedy mogę go zobaczyć? - Zapytałam. - Marlena już go wam oddała?
 - Tak, wyjechała... Teraz zajmuje się nim Ester, żebym mógł do ciebie przyjść. - Niemal wybuchnął śmiechem. - Jestem ojcem, nie wierzę! - Pocałował mnie znowu. - Jestem ojcem!
 - Idź, idź, zajmij się nim. - Zaśmiałam się. Wyszedł, śmiejąc się głośno. Po chwili znów zapanowała cisza i mogłam zasnąć.
 Jutro, gdy się obudzę, zobaczę mojego syna.
 Naszego syna.

KONIEC CZĘŚCI I

Rozdział 30

Koniec zbliża się wielkimi krokami xD Ale to brzmi! Powiem wam, że pisząc tą notkę, szło ciężko, bo jakoś nie potrafiłam wczuć się w te oczekiwania...

Rozdział 30

 Siedziałam przy laptopie i szukałam informacji na temat objawów ciąży. Niestety, większość była w moim przypadku wręcz niemożliwa, bo mój organizm działał po wampirzemu. Nieco przychylałam się do prawdopodobieństwa nudności, innych upodobań pokarmowych, zmęczenia, większej wrażliwości, metalicznego posmaku w ustach, zmian nastroju itd., słowem - dużo tego było. Mimo to były to tylko oznaki które mogły a nie musiały być znakami ciąży. Poza tym znalazłam jeszcze informację, że w 10-20 tygodniu ciąży można usłyszeć bicie serca dziecka, więc podzieliłam to przez 4,5, bo tyle razy szybciej przebiegała moja ciąża i wyszło znów dwa tygodnie z hakiem. Wtedy to już będzie być może widać brzuszek! Poza tym, jeśli byłby to chłopiec, byłby wampirem, a wampirom serce nie bije. Przyłapałam się nawet na tym, że już zdążyłam uznać, że jestem w ciąży, choć to nie było absolutnie pewne.
 Jonathan unikał mnie jak ognia, większość czasu spędzał ze mną Constantin, który miał o wiele większą wiedzę na temat ciąży niż jego brat. Starałam się jeszcze wypytać Ester o objawy, ale ona skwitowała to tylko:
 - Intuicja. - I nic więcej. No tak, ona na tę ciążę czekała.
 Dodatkowo uświadomiłam sobie, że za dwa tygodnie gwiazdka. Wiedziałam, że nie będzie ona dla mnie tak spokojna, jak bym chciała. Wtedy miałam zacząć bardzo dokładnie wyglądać jakichkolwiek oznak ciąży.
 I tak minęły te dwa tygodnie w napięciu i oczekiwaniu. Bywało, że budziłam się w nocy z wrażeniem, że mój brzuch jest jakby większy, że coś słyszę, jakby wskazówki zegara, coś rytmicznego i na pewno nie było to MOJE serce...

*

 Martwiłam się razem z Alex. Często zaglądałam do niej, pytałam, jak się czuje. Ale tamtego dnia, w Wigilię, było nieco inaczej.
 Obudziłam się przez pocałunek Constantina. Był już ubrany. Siedział obok mnie na łóżku w moim pokoju.
 - Idę zobaczyć, co z Alex, dobrze? - Powiedział swoim miodowym głosem. Pokiwałam głową nieprzytomnie i znów opadłam między poduszki.
 Gdy znów otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że w domu jest strasznie cicho. Pojawił się Constantin. Nie był zbyt zachwycony.
 - Co z nią? - Zapytałam. Westchnął ciężko.
 - Jednak jest w ciąży.
 Informacja jak grom z jasnego nieba. Spojrzałam mu w oczy, pełna przerażenia.
 - I co teraz? Potrafisz określić płeć dziecka? - Dopytywałam. Pokręcił głową ciężko.
 - Niby mam wrażenie, że to chłopiec, bo nie słychać serca, ale z drugiej strony jeśli to dziewczynka, to może być za wcześnie.
 - Ale ona chyba nie będzie karmić dziecka piersią? Przecież...
 - Oczywiście, że nie. On i tak potrzebuje krwi, żeby przeżyć.
 Pokiwałam głową. Wyplątałam się z pościeli i poszłam do łazienki się ubrać. Później poszłam do Alex.
 Siedziała na łóżku, obok niej siedział Jace. On nawet nie drgnął, kiedy weszłam, ona podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie. Wyglądało to tak sztucznie, jak maniery mojego przybranego brata.
 - Miałam nadzieję, że przyjdziesz. - Powiedziała cicho. Podeszłam bliżej, zamykając drzwi. Wyglądała strasznie - na policzkach miała ślady łez, włosy w nieładzie, ręce jej się trzęsły. A ja zauważyłam jeszcze jedno. Lekko wystający brzuch.
 Usiadłam obok niej. Jonathan wstał gwałtownie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
 - Nie o ciebie mu chodzi. - Uspokoiła mnie Alex. - Po prostu on ma dość wszystkiego. Jest wściekły na siebie.
 Położyłam dłoń na jej ramieniu i zapytałam cicho:
 - Cieszysz się, że będziesz mamą? - Spojrzała na mnie i wyszeptała:
 - Nie wiem. Wiem tylko, że muszę spojrzeć poważnie w przyszłość. I wybrać imię dla dziecka. Pomożesz mi? - Zapytała. Pokiwałam głową.
 - Masz już jakiś pomysł?
 - Hmm... Jeśli to jednak będzie dziewczynka, nazwę ją chyba Esmeralda Margaret, odwrotnie niż ciotka Constantina i Jace'a, ale nie mam pojęcia na imię dla chłopca.
 - Może Nicolas, skoro już jesteśmy przy nietypowych imionach? Albo poszukaj coś na internecie. Conrad, Michael, Rafael, Simon... Dużo tego. - Wyliczałam. Alex westchnęła.
 -  Conrad Rafael. Co powiesz? - Zapytała. Uśmiechnęłam się. Dobrze to brzmiało. - Ale wiesz, wolę, żeby to była dziewczynka. Może wtedy doświadczy ona przyjemności długiej, prawie rocznej ciąży. Będzie miała czas na wszystko.
 - Esmeralda... Wiesz, nie ważne, czy będzie dziewczynka, czy chłopiec. Ważne, żebyś ty dobrze się z tym czuła.
 - Mama by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała. Upiłam się, wpadłam i będę mieć dziecko w wieku osiemnastu lat. - Obie lekko się uśmiechnęłyśmy.

czwartek, 5 stycznia 2012

Rozdział 29

No i skończyły się moje normalne pomysły, czas na te walnięte. I początek końca.

Rozdział 29

Tydzień szybko zleciał na przygotowaniach do imprezy i nadeszła wyczekiwana sobota. Już od rana Jace nie spuszczał mnie z oka mając nadzieję, że coś zobaczy, bo nie był wpuszczany na salę balową. Siedział w mojej głowie całe popołudnie, dopóki nie zakazałam mu tego i nie poszłam się przygotowywać. Dopiero wtedy zniknął, żeby zapewnić mi choć trochę prywatności.
 Gdy już włożyłam sukienkę i biżuterię, przyszła Ori. Zrobiła mi delikatny makijaż pod kolor do sukienki. Później jeszcze przebrała się u mnie, bo miała ze swoją błękitną sukienką. Też była krótka, ale bardziej obcisła niż moja. Kiedy już ze wszystkim się uporałyśmy, przyszła Ester. Jej długa niemal do ziemi suknia była koloru ciemnej zieleni. Spojrzała na nas.
 - Gotowe? Świetnie, w samą porę. Spójrzcie, już jest siódma. Alex, teraz musisz iść do Jonathana i kazać mu się przebrać, tylko przyjdźcie dopiero za pół godziny. - Wręczyła mi paczkę z jego garniturem.
 Poszły razem z Ori na salę, natomiast ja zapukałam do drzwi pokoju chłopaka. Otworzył mi drzwi i szeroko otworzył oczy, wpatrując się we mnie. Weszłam i zamknęłam drzwi za nami. Wcisnęłam mu paczkę do rąk.
 - Idź się przebrać. - Nakazałam. Nie sprzeciwił się, poszedł do łazienki. Kiedy się przebierał, starałam się jakoś naciągnąć sukienkę trochę niżej, żeby nie była aż tak krótka. Nie wyszło. Po chwili Jace wyszedł z łazienki. Pierwszy raz widziałam go w takim stroju. Poprawiłam mu krawat, tak jak często tacie. Czy jakikolwiek mężczyzna potrafi go wiązać normalnie?
 - Wytłumaczysz mi, o co tu chodzi? - Zapytał chłopak. Wreszcie udało mi się rozprostować krawat, ale chwycił moje ręce, żebym nie mogła ich odsunąć. - Widziałem, jak coś robicie i się z tym kryjecie. Mogę wiedzieć, co wymyśliłyście?
 Uśmiechnęłam się.
 - Zobaczysz, a teraz już chodź... Chociaż nie, mamy jeszcze dwadzieścia minut. Przez te dwadzieścia minut masz nie dociekać, o co chodzi, zgoda? - Poprosiłam. Zgodził się z trudem. Wziął mnie pod rękę i poszliśmy na balkon, gdzie akurat zachodziło słońce. Jace spojrzał na mnie uważnie.
 - Jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknej kobiety, wiesz? - Powiedział cicho, przesuwając dłonią po moich włosach. Uśmiechnęłam się. I postanowiłam jedno - tego wieczoru Jonathan miał być szczęśliwy, bo to jego jubileusz... A może powinnam złożyć mu życzenia? Tylko czego miałam mu życzyć? Sto lat?
 Staliśmy na balkonie dość długo, słońce schowało się za horyzontem. Wtedy przypomniałam sobie, że mieliśmy zostać tylko na dwadzieścia minut.
 - Chyba już czas. - Powiedziałam do Jace'a i razem poszliśmy na salę balową. Zapukałam do drzwi. Cisza. Trudno, niech będzie. Pchnęłam podwójne drzwi.
 Zewsząd rozległy się wiwaty i gwizdy. Czyli ok. Stanęłam na palcach, by pocałować Jonathana w policzek.
 - Wszystkiego najlepszego. To twoja impreza. - Powiedziałam. Objął mnie mocno, podnosząc do góry. Zabawa się zaczęła. Wszędzie było mnóstwo wampirów, których nie znałam. Jace cały czas trzymał mnie za rękę, żeby mnie nie zgubić. Raz na jakiś czas widziałam Ori, Constantina, Ester, Paulina czy Alfreda, ale rzadko. Dochodziła północ, pamiętałam fajerwerki i sztuczne ognie. Później starsi się ulotnili, zostało tylko paręnaście osób w naszym wieku. Zaczęliśmy pić alkohol. Co prawda Ori miej, Constantin też, bo ona była tylko człowiekiem i miała słabą głowę, a na wampiry alkohol działa jak zwielokrotniony. Ale my i pozostali ostro piliśmy. Pamiętałam tylko urywki zdań, w większości padały z ust Jonathana. Całował mnie i śmialiśmy się, całkowicie pijani.
 Kiedy Jace otworzył drugą butelkę wódki, przy okazji mocno mnie całując, Constantin szturchnął go w ramię.
 - Nie żebym ci coś mówił, ale rano będziesz miał straszne wyrzuty. - Upomniał go. Brat pokręcił głową.
 - Jeśli nawet, to raz się żyje, co nie? - Zaśmiał się, pijąc kolejny kieliszek. Był to chyba jego siódmy czy ósmy. Constantin wypił tylko dwa, Ori jeden, bo nie zasmakował jej gorzki alkohol. Po czwartej butelce wódki urwał mi się film.

*

 Obudziłam się rano w moim pokoju, w moim łóżku, w mojej koszulce nocnej, ale cała byłam obolała. Mimo to czułam, że świetnie się bawiłam. Ori siedziała z podejrzanym uśmiechem obok mnie. Uniosłam się na łokciach, patrząc na nią.
 - Co cię tak bawi? - Zapytałam słabym głosem.
 - Podziwiam cię. Dwadzieścia kieliszków. - Pokręciła głową. - No tak, u was nie istnieje kac. Pamiętasz coś w ogóle z wczoraj?
 - No... Wódkę, pocałunki... - Zamilkłam, przerażona. Całowałam się z Jonathanem! Trudno, było, minęło... - Po którejś flaszce urwał mi się film.
 - No to nie będę uprzedzać prawdopodobnych faktów. Koniec końcem tylko ja i Constantin z nas wszystkich jesteśmy trzeźwi.
 To mówiąc wyszła z pokoju. Opadłam z powrotem na poduszki i zasnęłam.
 Gdy otworzyłam ponownie oczy, słońce było już trochę wyżej. Wstałam, wzięłam prysznic i włożyłam bluzę, jeansy i adidasy. Spojrzałam w lustro, czesząc włosy. Wyglądałam jak czarownica. Nałożyłam korektor pod oczy i było już zdecydowanie lepiej. Na wszelki wypadek nałożyłam podkład. Dopiero teraz wyglądałam w miarę normalnie. Wyszłam z pokoju i niemal natychmiast natknęłam się na Constantina.
 - No wreszcie! Może ty go wyciągniesz z pokoju! - Powiedział i pociągnął mnie pod drzwi pokoju Jace'a. Zapukał, jednocześnie każąc mi się nie odzywać. Za drzwiami co chwilę rozlegały się głośne dźwięki, jakby Jonathan rozwalał pokój. Constantin zapukał jeszcze raz. Na chwilę hałas ustał.
 - Wejdź, a cię rozdupcę, braciszku. Ostrzegam. - Po chwili znów coś huknęło. Constantin spojrzał na mnie. Gestem nakazałam mu odejść.
 - Jace. - Powiedziałam cicho. Hałas znów ustał, tym razem zupełnie.
 - Alex, zostaw mnie. Proszę. Nie potrafię ci spojrzeć w oczy, a ty nigdy mi nie wybaczysz... - Urwał. Znów coś raz huknęło. Otworzyłam ostrożnie drzwi.
 Pokój wyglądał jak po przejściu tornada. Rozrzucona, rozerwana pościel, połamana rama łóżka, wyciągnięte i połamane szuflady, podarte książki, zbite szkło i wszelka porcelana, a na środku tego wszystkiego siedział Jonathan. Miał na sobie tylko jeansy, włosy jak zwykle roztrzepane, ale moje oczy zobaczyły coś jeszcze. Coś znajomego, znajomy kolor...
 Ślady mojej szminki.
 Przypomniałam sobie, że przecież wczoraj się całowaliśmy, więc nic dziwnego.
 Podeszłam do niego, uklękłam przed nim i położyłam dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na mnie, ale zaraz odwrócił wzrok. Ujęłam jego twarz w dłonie i zmusiłam do spojrzenia mi w oczy.
 - Czego ci nie wybaczę? - Zapytałam cicho, łagodnie. Wiedziałam, że zaraz usłyszę coś takiego, że pożałuję, iż zapytałam. Zamknął oczy i wyszeptał cicho:
 - Wczoraj, oboje byliśmy totalnie pijani, ale pamiętasz coś, cokolwiek?
 - Pamiętam alkohol i nasze pocałunki, później urwał mi się film. Nie żałuję tego, jeśli o to ci chodzi.
 - Nic więcej nie pamiętasz? No tak, nieźle ci pozwoliłem wypić...
 - Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - Dociekałam łagodnym tonem.
 - Nie wybaczysz mi.
 Z trudem zachowywałam cierpliwość.
 - Jace. Co. Się. Stało.
 Zebrał się wreszcie w sobie.
 - Przespaliśmy się ze sobą. - Powiedział cicho, po czym wstał i rzucił ramą lustra o podłogę. Rozleciała się na kawałki.
 Ja natomiast klęczałam dalej, trawiąc te cztery słowa. O Chryste...
 - Ale... Jakim cudem? - Zapytałam cicho. Rzucił jakimś zdjęciem w ramce o ziemię.
 - Jakim cudem? Upiliśmy się oboje, wyprowadziłem cię z sali i poszliśmy do ciebie. Chcesz znać więcej szczegółów? - Niemal warknął. Pokręciłam głową. Ukląkł przede mną. - Ale jeszcze nie to jest najgorsze.
 Uniosłam głowę.
 - Najgorsze jest to, że mogłaś zajść w ciążę.
 Tym już mnie załamał.
 Jonathan podszedł do ściany i po prostu się po niej osunął, nie mając siły dalej trawić tego, co się stało. Usłyszałam ciche pukanie. Spojrzałam na chłopaka. Siedział z zamkniętymi oczami, nie drgnął nawet, gdy znów usłyszał pukanie. W ogóle nie wyobrażałam sobie, jak to wczoraj wyglądało...
 Znów pukanie. Poczułam, jak Jace wnika w umysły nas wszystkich.
 - Już ci nic nie zrobię. - Powiedział cicho, nawet nie unosząc głowy. Do pokoju wszedł Constantin. Zdawał się nie być zdziwiony tym wszystkim: rozniesionym pokojem, bratem pod ścianą i mną w kącie pokoju. W tym momencie wydało mi się, że to on jest starszy, a nie Jonathan. Constantin podszedł do niego, po drodze spoglądając na mnie uważnie, zwłaszcza na mój brzuch. Przykucnął przy nim i klepnął go w ramię.
 - Jak już spieprzyłeś sprawę, to przynajmniej zachowaj się jak mężczyzna i nie załamuj. - Zamilkł, widocznie dalszą część wypowiedzi przekazywał mu telepatycznie. Jace podniósł głowę i spojrzał na mnie, po chwili na brata.
 - Wiem. Tylko że nie mam pojęcia, jak to teraz naprawić.
 Znów cicha odpowiedź.
 - Liczę, że za dwa miesiące będzie tak samo, jak teraz.
 Przypominam, że też tu jestem.
 Spojrzał na mnie i natychmiast się przy mnie pojawił. Chciał mnie przytulić, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Spojrzał mi w oczy. 
 O co chodzi z tymi dwoma miesiącami?
 - Tyle trwa ciąża u wampirzyc.
 Tylko tyle?!
 - Wampiry rosną szybciej, ale każdy innym tempem.
  Dobrze, więc kiedy byłoby widać... Nie potrafiłam dokończyć. 
 - Constantin, kiedy byłyby sygnały? - Zapytał brata, wciąż patrząc mi w oczy.
 - Od drugiego do czwartego tygodnia. Jeśli do tego czasu nic nie będzie się dziać, to już się nie stanie.
 Ciekawe, skąd tyle wiedział na ten temat.
 - Dzięki. - Powiedział cicho Jonathan. - Mógłbyś...
 Constantin zrozumiał i wyszedł.
 - Alex, jeżeli rzeczywiście... Nigdy sobie nie wybaczę. To wszystko moja wina i...
 - Słyszałeś Constantina. Zachowaj się jak mężczyzna i nie załamuj. - Przerwałam Jace'owi. Odsunęłam kosmyk z jego twarzy. Zacisnął zęby, gdy go dotknęłam. Postanowiłam sobie, że będę cierpliwa.
 Wszystko miało okazać się już za dwa tygodnie.

Rozdział 28

Być może koniec jest bliski xD Chcę z pewnością do końca roku skończyć opowieść, ale muszę mieć cel, może nawet go mam... Nie gniewajcie się za totalne oklepanie, ale jestem ciut chora i nie mam najlepszego pomyślunku :/
  Podczas czytania polecam posłuchać Trading Yesterday - Shattered...

Rozdział 28

 Siedziałyśmy z Ori w gabinecie Ester na czarnych, skórzanych fotelach i pomagałyśmy Ester w przygotowaniach. Obecnie spierałyśmy się w kwestii koloru dekoracji.
 - Biały, może srebrny... Czarny jest zbyt smutny. - Uznałam. Ori pokręciła głową.
 - Nie, lepiej może zielony, niebieski, są bardziej żywe...
 - A ja wciąż obstaję przy czerwonym i żółtym. - Oświadczyła Ester. Westchnęłam.
 - Ale srebrny bardziej pasuje mu do oczu.
 Wszystkie parsknęłyśmy śmiechem. Wtedy poczułam, jakby coś pojawiło się w mojej głowie.
 Jace, zjeżdżaj.
 Wyłączył się. Ester pokazała nam parę próbek kolorów, które wybrałyśmy. 
 - Alex, zobacz. Ten srebrny jest jakiś taki smutny.
 - A ten drugi? Przyznajcie, że jest ładny, taki...
 - Poważny. Jak on. - Wtrąciła Ori. Pokręciłam głową.
 - On po prostu... no nie wiem. Coś go blokuje. - Mruknęłam cicho. Ester położyła dłoń na moim ramieniu.
 - Zobaczysz, wszystko się ułoży. On jest taki zawsze.
 - Nie. W Ameryce był inny, weselszy... no nie wiem. - Wtrąciła Oradea. Przyznałam jej rację.
 - Dobrze, rozumiem, że bierzemy srebrny. - Uśmiechnęłam się sztucznie. W środku chciałam zerwać się z miejsca, biec do Jonathana i zapytać go, jak mogę mu pomóc. Ester również zrobiła coś w stylu uśmiechu.
 - Niech będzie. Teraz musimy...
 - O nie, nic nie musicie. - Przerwał jej Jace z uśmiechem, stając za mną. Ester tak się przestraszyła, że zrzuciła wszystkie próbki na podłogę. Wstałam i obróciłam się przodem do Jonathana.
 - Miałeś nam nie przeszkadzać. - Przypomniałam mu. Uśmiechnął się.
 - Trudno. Zdaje się, że chciałaś o coś zapytać.
 - Jak... - Zaczęłam, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że mnie słyszał. - Jace, miałeś nie szpiegować.
 Chwycił mnie za rękę, mrugnął do Ester i wyprowadził mnie z gabinetu.
 - Ja nie jestem smutny. - Wyjaśnił. - Po prostu za dużo złych rzeczy kojarzy mi się z tym miejscem. Wolałbym, żeby więcej było tych dobrych.
 Jest jakaś szansa, że naprawdę szczerze się uśmiechniesz?
 Zatrzymał się na moment, żeby objąć mnie spojrzeniem. Zacisnął zęby. Po chwili ruszył dalej, nie odpowiadając. Doszliśmy do dużego balkonu. Posadził mnie na kamiennej balustradzie i musnął delikatnie mój policzek ustami.
 - Chcę, żebyś chociaż ty była dobrym wspomnieniem z tego miejsca. - Powiedział cicho. Usiadł obok mnie na poręczy.
 Spojrzał mi w oczy. Uniosłam lekko kąciki ust.
 - Jak jeszcze byłem tu ostatnio, miesiąc temu, Ester mówiła to samo, co Oradea teraz. Że gdy jestem w Rumunii, jestem jakby przygaszony. To prawda, bo w każdym innym miejscu mam dużo dobrych wspomnień, jakichkolwiek... Nie miałem jednak nic, co by mnie trzymało na miejscu. Teraz mam ciebie, ty trzymasz mnie na ziemi zamiast grawitacji. Jeśli jest coś, czego nigdy nie będę żałować, to jest to poznanie ciebie. - Na jego twarzy zamajaczył cień wyczekiwanego przeze mnie uśmiechu. - Tylko że nie chcę, żebyś była istotą mojego życia, bo mogę cię tak łatwo stracić... Biorąc pod uwagę moje ,,szczęście".
 Nie stracisz, bo ja nigdy cię nie zostawię. Za dużo jestem ci winna. Zawdzięczam ci nawet życie. Jeśli można to tak nazwać.
 Jonathan przekrzywił głowę jak uroczy psiak, który próbował wymigać się od winy. Na jego ustach znów zamajaczył uśmiech, jedynie oczy kryły jeszcze ślady przygnębienia.
 Nagle rozległ się grzmot i z szarego nieba spłynął na nas deszcz. Roześmialiśmy się głośno. Jace znów musnął ustami mój policzek, później ostrożnie usta. Wciąż śmialiśmy się, chociaż nie było z czego. Byliśmy już cali mokrzy. W pewnym momencie Jonathan po prostu pchnął mnie do tyłu. Przeleciałam przez balustradę i wylądowałam miękko na trawie w pozycji stojącej. Jace wylądował tuż obok mnie.
 Chciałeś mnie zabić? Pomyślałam, dusząc się ze śmiechu. Nie odpowiedział z tego samego powodu. Odgarnął delikatnie mokre włosy z mojej twarzy. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale przytuliłam go mocno. Położył dłonie na mojej talii i przycisnął mnie do siebie.

wtorek, 3 stycznia 2012

Rozdział 27

To jest moje postanowienie noworoczne, jakby ktoś nie wiedział: dodawać chociaż z początku często notki.
 Jak ma na imię wczorajsza solenizantka?

Rozdział 27

 Ester siedziała na krześle przy stole, jej mąż obok niej. Przeglądali jakieś papiery, co chwila spoglądając na Constantina i Ori. Kiedy pojawiliśmy się, Ester spojrzała na Jace'a. Po chwili wróciła do papierów.
 - Mówię ci, że nie. - Powiedziała do Paulina. - Tego faksu jeszcze nie ma, bo miesiąc się nie skończył.
 - Zazwyczaj przychodzą przed końcem, około dwudziestego. - Kłócił się z nią mąż.
 - Mama ma rację. - Wtrącił Jonathan. - Sorry tato, ale przychodzą w ostatnim dniu miesiąca albo nawet pierwszego następnego.
 Paulin westchnął ciężko, ale przyznał rację żonie. Wyciągnął spod papierów czarną aktówkę i podał Ester.
 - Ktoś nas chyba wołał? - Wtrącił Jace. Wszyscy na niego spojrzeli.
 - Z tego co pamiętam, miałam zadać ci parę pytań. - Odparła Ester, wskazując mu miejsce przed sobą. Jonathan puścił moją rękę i usiadł na krześle, kładąc nogi na stole.
 - Jonathan, to nie Ameryka. - Skarcił go ojciec, ale ten tylko warknął:
 - Nie nazywaj mnie tak.
 - Dobrze, Jace... - Zaczęła jego matka. - Po pierwsze, jak długo będziemy mogli was gościć? A może zapytam inaczej: ile ty tu zostaniesz?
 - Bo cię to obchodzi. - Parsknął śmiechem chłopak. Widać nie był w nastroju. Ester przewróciła oczami.
 - Odpowiedz jak człowiek.
 Roześmiał się jeszcze głośniej.
 - Daj sobie spokój.
 Wstał i podszedł do mnie, chwycił za rękę i poszliśmy do jego pokoju. Pierwszym co zrobił zaraz po zamknięciu za nami drzwi, było rzucenie pierwszą z brzegu książką w ścianę. Nawet nie drgnęłam, gdy następna książka, rzucona na oślep, uderzyła obok mnie. Wreszcie gdy zrzucił całą półkę, opadły mu ramiona i spuścił głowę. Podeszłam do niego powoli i ujęłam jego głowę w dłonie, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.
 - Po prostu... Oni interesują się tylko papierami i Constantinem! - Wyszeptał, unosząc głos.
 - Ciii... To nic nie da. Jeśli nie chcesz, możemy wracać, prawda?
 Westchnął i spojrzał gdzieś w bok.
 - Tylko że ja nie chcę cię zabierać ze sobą.
 W pierwszej kolejności poczułam falę gorąca. Zrozumiałam to jak ,,Nie chcę, żebyś była przy mnie". Uniosłam jego głowę, patrząc mu mocno w oczy.
 Nie chcesz, żebym ci towarzyszyła?
 - Nie o to mi chodzi. Po prostu tobie tu jest dobrze, widzę to. Tutaj jest Oradea, ona potrzebuje ciebie.
 Skończ.
 Zamilkł.
Przyznaj po prostu, że chcesz być sam.
 - Nie chcę. Po prostu... 
 Skończ. Nie tłumacz się.
 - Alex, do cholery, daj mi powiedzieć. Nie chcę jechać sam, ale ty nie będziesz chciała jechać, bo możemy nigdy nie wrócić!
Stand my ground, I won't give in
No more denying, I got to face it
Won't close my eyes and hide the truth inside
If I don't make it, someone else will stand my ground
.*
Zanuciłam ten fragment piosenki w głowie. Jonathan uśmiechnął się delikatnie.
 - Jeśli tylko chcesz. Nie wyjadę na razie, postaram się odczekać, zobaczyć, jak to się potoczy... Może trochę mnie poniosło.
 Czyli to jest twoje ,,przepraszam"?
 - No, już bez przesady. Ja nie używam tego słowa.
Uśmiechnęłam się. Jace ściągnął brwi, wsłuchując się w czyjeś myśli.
 - Wybacz na moment, ale Ester potrzebuje mojej pomocy, jak zwykle zresztą.
 Pokiwałam głową. Wyszliśmy z pokoju na zewnątrz, tam rozdzieliliśmy się w odwrotne strony. Zanim doszłam do mojego pokoju, powitał mnie śliczny kot. Był jeszcze mały, szaro-bury, ale dość duży i puszysty.
 -  Hej... - Na obróżce zawieszoną miał okrągłą tabliczkę z wykaligrafowanym imieniem Chester. Kot zaczął łasić się do mojej ręki, gdy przykucnęłam.
 Usłyszałam ciche parsknięcie. Spojrzałam przed siebie. Opierając się o kolumnę, stał młody chłopak, w wieku mniej więcej Jonathana. Jego czarne włosy układały się w miękkie fale, oczy błyszczały złotem. Na twarzy miał łobuzerski uśmiech.
 - To twój kot? - Zapytałam. Pokręcił głową, podszedł do mnie i pogłaskał kota.
 - Chester jest niczyj. Rzadko się pokazuje, przybłęda. Trafił tu jakiś rok temu. Jestem Damon. - Wyciągnął do mnie rękę, uścisnęłam ją.
 - Alex.
 - Dziewczyna Jonathana. - Powiedział. Pokręciłam szybko głową.
 - Nie. Nawet nie mam tego w planach.
 Damona widać rozbawiło ostatnie zdanie.
 - A propos, gdzie on teraz jest? Myślałem, że spędzacie ze sobą większość czasu. - Zapytał.
 - Tak bardzo się za mną stęskniłeś? - Usłyszałam głos Jace'a za sobą. Obróciłam się i uśmiechnęłam.
 - Naturalnie. - Odparł Damon. - Jak zwykle twój przyjazd przynosi wiele zmian, tym razem nie jest inaczej. Wybaczcie, będę już zmykał, muszę jeszcze przywitać się z twoim bratem, Jonathanie... Wybacz, zapomniałem, że nie lubisz, jak się do ciebie tak mówi... Ciao. - Mrugnął do mnie i zniknął. Jace przewrócił oczami.
- Jak ja go nienawidzę. - Mruknął i podał mi jakąś dużą paczkę. - Ester kazała ci to dać. Nie pytaj, nie wiem, co to. I podobno mam nie wiedzieć.
 Obróciłam paczkę w rękach. Nie wyglądała jakoś szczególnie, ot, zwykły duży pakunek w brązowym papierze, przewiązany szarym sznurkiem.
 - Tu jesteś! - Usłyszałam głos Ori. Podbiegła do mnie i warknęła na Jonathana: - Wyłącz się.
 Poczułam się dziwnie, jakby coś zniknęło z mojej głowy.
 - Ja już otworzyłam mój prezent, musisz też to zrobić jak najszybciej!
 - A może podpowiesz, co jest w środku? - Zapytał cicho Jace, jakby podstępnie. Ori pokręciła głową i pociągnęła mnie do mojego pokoju, rzucając mu jeszcze groźne spojrzenie. Gdy zamknęła za nami drzwi, zastukała palcem w paczkę. Rozerwałam paznokciem sznurek i rozwinęłam papier. Wyłoniło się białe pudełko i przypięty do niego list.
 - Najpierw list. - Nakazała mi przyjaciółka. Otworzyłam go.


 Niedługo (za tydzień) odbędzie się jakby bankiet z okazji setnych urodzin Jonathana. Zazwyczaj nie obchodzimy urodzin, ale setne warto. Tak więc w paczce jest coś na tę uroczystość. Mam nadzieję, że będzie pasować. Nie pokazuj tego Jonathanowi, nie mów mu nic. Chcę, żeby to była niespodzianka.
Całuję, Ester.

 - Teraz otwórz paczkę! - Niemal krzyknęła z radością Oradea. Uchyliłam wieczko pudła i wysypałam jego zawartość na łóżko.
 W pierwszej kolejności błysnęła w słońcu srebrna tiara. Śliczna, prosta i...
 - Jezu, jak ona ci będzie pasować! - Pisnęła Ori.
 Obok tiary leżało czarne pudełeczko, a w nim diamentowy naszyjnik. Gdy podniosłam go, okazał się dość ciężki. Składał się z dziesiątek małych błyskotek i jednego dużego diamentu.
 W pudełku prócz naszyjnika były jeszcze bransoletka i kolczyki do kompletu.
 - Matko, to musiało kosztować majątek. - Wyszeptałam.
 Wreszcie uniosłam do góry sukienkę.
 Była śliczna, jasnofioletowa, na grubszych ramiączkach. Na dole miała duże falbanki, ogólnie wyglądała na dość ciasną, ale była piękna. Ori westchnęła z zachwytem.
 Zostały już tylko buty. Białe baleriny z wieloma srebrnymi zdobieniami, były jakby przeznaczone dla sukienki i biżuterii. Ori szturchnęła mnie w ramię.
 - Przymierz! - Poprosiła. Wzięłam to wszystko i poszłam do łazienki. Miałam drobny problem z włożeniem ciasnej sukienki i zapięciem naszyjnika, ale wreszcie się udało. Włożyłam tiarę na głowę i wyszłam z łazienki. Ori westchnęła z zachwytem.
 - Jezu, pięknie wyglądasz... - Nim zdążyła skończyć, usłyszałam pukanie do drzwi i poczułam, że to Jace.
 - Wejdź, a poderżnę ci gardło! - Zagroziłam. Wpadłam do łazienki i szybko przebrałam się. Dopiero wtedy wyszłam, widząc Jonathana w pokoju. Wtedy zdałam sobie sprawę, że wciąż mam tiarę na głowie. Jace pojawił się przy mnie i spojrzał na nią przelotnie, po czym dotknął delikatnie mojej twarzy.
______________________
* Stoję na moim miejscu, nie odpuszczę.
Dość zaprzeczania, muszę stawić temu czoła.
Nie zamknę mych oczu i nie ukryję prawdy wewnątrz,
Jeśli tego nie zrobię, ktoś inny stanie na moim miejscu. (Within Templation - Stand my Ground, obecne na stronie z muzyką)

niedziela, 1 stycznia 2012

Rozdział 26

Wow, ale się rozkręciłam! Sobie trochę poczytacie xD Drugi dzisiaj, mamy 23:30

Rozdział 26

Gdy postawiliśmy nogi na rumuńskiej ziemi, od razu zauważyłam niesamowite krajobrazy, mnóstwo świateł, kolorów, cieni... Jace wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę pałacu, który powoli wyłaniał się za drzewami.
 Z początku widziałam zaledwie jego kawałek, ale po chwili ukazał mi się w pełnej okazałości.
 Jego kamienne mury wyglądały na stare, ale też solidne. Szliśmy, zdaje się, od frontu. Cisza wokół potęgowała wrażenie, iż jest opuszczony.
 Po prawej stronie znajdowała się wysoka, ostro zakończona wieża z trzema półowalnymi okienkami i balkonem. Po lewej stronie była druga, ale dwukrotnie mniejsza i łagodniej zakończona, poza tym z mojej perspektywy nie zauważyłam w niej okien. Między nimi był duży zamek, a konkretnie jego właściwa część. Było w niej dużo większych okien, dwie mniejsze, zawieszone wieżyczki, jeśli można to tak nazwać. W jego cieniu widziałam inną, jakby odczepioną a zarazem przylegającą do niego część zamku. Wokół było dużo zieleni, pod osłoną nocy wyglądało to po prostu cudnie.
 Uchwyciłam moment, kiedy zapaliło się duże, mgliste światło nad wejściem. Tam się skierowaliśmy. Czekało tam na nas dwóch lokajów i służąca.
 - Witamy w skromnych progach naszych państwa. Lokaje zaniosą wasze bagaże do pokoi, zaś ja odprowadzę was, mimo późnej pory, na spotkanie z panią Bladescu. Niestety, jej szanowny mąż wyjechał służbowo i zobaczycie go dopiero jutro.
 Kobieta mówiła łamaną angielszczyzną z dziwnym akcentem. Była drobna i przysadzista, ale nie to zwróciło moją uwagę najbardziej.
 Była człowiekiem w domu wampirów.
 Zaprowadziła nas krętymi korytarzami, już na początku odbierając nam kurtki. Doszliśmy wreszcie do drzwi z czerwonego mahoniu. Służąca zapukała, a słysząc ciche ,,proszę", otworzyła nam drzwi i zamknęła je za nami, samej znikając na polecenie swojej pani, jeśli można to tak ująć.
 W dużym, eleganckim i dość nowoczesnym gabinecie siedziała za szklanym biurkiem na czarnym, skórzanym fotelu obrotowym piękna kobieta. Gdy wstała mogłam ocenić ją bliżej.
 Była wysoka, miała długie, lśniące czarne włosy, zupełnie tego samego koloru co Jace. Całkowicie byli do siebie podobni - te same rysy twarzy, długie rzęsy, złociste oczy. Ubrana była w elegancki, ciemnofioletowy komplet.
 - Nareszcie. - Westchnęła z ulgą. - Constantin...
 Jace przewrócił oczami. Kobieta zauważyła to.
 - Jonathan. Wyrosłeś. Bardzo. Zmężniałeś. - Jej wzrok padł na moment na mnie, po czym znów na Constantina. - Za to ty nie zmieniłeś się wcale. Wciąż mój Constantin. A myślałam, że będzie odwrotnie. Oradea, tak? - Zwróciła się do niej, ściskając jej rękę. - Niezwykłe, jakże jesteś podobna do swojego ojca... Ale włosy masz po matce. Alexandra. - Zwróciła się do mnie, choć nie miałam pojęcia, skąd zna moje, nieco zniekształcone imię. - Alex. Twój umysł jest dla mnie zagadką. Ale powiem ci jedno - zdecydowanie płynie w tobie królewska krew. Jestem Ester, matka Constantina i Jonathana.
 - Nie używaj tego imienia. - Przerwał jej ten drugi. - Jestem Jace. Tyle. Nie używaj tego imienia.
 Ester znów westchnęła.
 - Dobrze, jak wolisz... Ojciec wróci jutro rano, ale może też być dopiero po południu. Myślę, że z uwagina późną porę, powinniście odpocząć. Porozmawiamy jutro rano. Zwłaszcza ty, Alex - zwróciła się do mnie - będziesz miała mi wiele do opowiedzenia.
 Do pokoju weszła służąca. Constantin pocałował Ori w policzek i wyszedł, Jace puścił mi oczko i poszedł za nim. No tak, oni znali ten zamek jak własną kieszeń.
 - Martha odprowadzi was do waszych pokoi. - Powiedziała Ester. - Chociaż... Nie, nie dzisiaj. Porozmawiamy jutro.
 Miałyśmy już wyjść, gdy Ester jednak zdecydowała się i powiedziała:
 - Alex, zostań chwilkę.
 Zostałam. Gdy za Ori i Marthą zamknęły się drzwi, Ester poprosiła mnie gestem dłoni, żebym usiadła na czarnym, skórzanym wygodnym fotelu przed jej biurkiem. Odsunęła stertę papierów na bok i spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
 - Powiedz mi, czy wiesz coś o swoim arystokratycznym pochodzeniu? - Zapytała.
 - Pani też uważa...
 - Mów mi Ester.
 - Dobrze. Ty również uważasz, że mogę być córką Alfreda?
 - Tak. - Potwierdziła. - Jesteście bardzo do siebie podobni. A powiedz mi, czy ciebie i Jonathana coś łączy? Wiem, że wyda ci się to bardzo osobistym pytaniem, ale po prostu chcę dla mojego syna jak najlepiej, jakkolwiek nie uważa.
 - Łączy nas tylko przyjaźń. Nic więcej. - Oświadczyłam zgodnie z prawdą. Dlaczego Ester o tym pomyślała?
 - Nic więcej... Zgoda. Cóż, to były tylko takie prywatne pytania. Te bardziej ogólne zadam ci jutro, dobrze? - Do gabinetu znów weszła Martha. - Teraz myślę, że powinnaś odpocząć.
 Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę drzwi, ale jeszcze zanim do nich doszłam, usłyszałam słowa Ester:
 - Pamiętaj, że w każdej chwili jestem gotowa ci pomóc. Wybrałaś sobie trudny materiał na przyjaciela. Może to magia imion. Jego dziadek też był taki.
 - Ale różnią się. Jace nigdy nie pozwoliłby na śmierć niewinnych osób. - Odparłam, wychodząc z gabinetu.
 Martha zaprowadziła mnie do mojego pokoju i poszła. Otworzyłam drzwi.
 Ściany pokoju pomalowane były na czarno, ale wszystkie szczegóły były białe. Na podłodze położone były ciemne panele, a na nich puszysty, biały dywan. Z prawej strony stała duża, biała szafa, przed nią moja walizka. Na tej ścianie, gdzie były drzwi, wisiało parę ładnych zdjęć martwej natury. Po lewej stronie, naprzeciw szafy, było ogromne okno i drzwi na balkon, zasłonięte częściowo białą firanką. Na balkonie dostrzegłam parę doniczek z kwiatami.
 Naprzeciw mnie stało duże, podwójne łóżko z czarną, drewnianą ramą i białą pościelą. Nad nim wisiało prostokątne lustro. Po prawej stronie łóżka była biała szafka nocna, stał na niej biało-czarny wazon z białymi różami, do których przypięta była karteczka. Po lewej stronie, przy oknie, stała biała toaletka, a na niej mnóstwo kosmetyków. Gdy weszłam do tego przecudnego pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi, zauważyłam obok nich jeszcze jedne, prowadzące do mojej łazienki. Dopiero teraz zauważyłam, że nie tylko przy kwiatach, ale także przy kosmetykach leżała karteczka.
 Najpierw podeszłam do łóżka, podniosłam na wysokość oczu białą tekturkę, na której wykaligrafowane było pismem Jace'a: Mam nadzieję, że dobrze będziesz się tu czuła. Uśmiechnęłam się do siebie. Podeszłam do toaletki. Podniosłam białą tekturkę. Mam nadzieję, że ci się przydadzą, chociaż jak dla mnie, są zbędne.
 Szybko wzięłam prysznic i włożyłam satynową koszulkę nocną, którą spakowała mi Ori. Położyłam się w puszystej, miękkiej pościeli i momentalnie zasnęłam.
 Nazajutrz gdy otworzyłam oczy, czekał na mnie nowy bukiet, tym razem z dopiskiem I jak się spało?
 Świetnie, świetnie... jak suseł. Odpowiedziałam w myślach Jace'owi i szybko przebrałam się w codzienne ubranie. Gdy otworzyłam drzwi pokoju, stał przede mną.
 - To dobrze. - Uśmiechnął się łobuzersko i poszliśmy razem na śniadanie.
 Okazało się, że jadalnia znajdowała się na tarasie, który w zimie zamykano szklanymi szybami. Taras był duży, jasny. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, były belki w suficie. Na podłodze jasne panele, po środku stał nieduży, szklany stół i sześć krzeseł. W rogu jadalni był ładny, biały kinkiet, akurat zgaszony. Na zewnątrz panowała cisza i zieleń. Musiała to być tylna część zamku, bardziej nowoczesna. Jak w mojej sypialni, na ścianach królowała czerń.
 Constantin i Oradea siedzieli przy stole, zawzięcie o czymś dyskutując. Gdy podeszliśmy bliżej, zamilkli, dziwnie się wpatrując to w Jace'a, to we mnie. Na szczęście z niezręcznej ciszy wyrwała nas wesoła Ester.
 - Proszę bardzo. - Podała każdemu talerz naleśników z syropem klonowym. Zanim jednak usiedliśmy, podszedł do nas rosły mężczyzna, tak wysoki, jak Ester, a nawet wyższy. Miał ciemnobrązowe włosy, jak Constantin, poza tym nie wyglądał na starego. Przywitał się z Jacem jak ojciec z synem.
 - Chłopie, aleś ty mi wyrósł przez ten miesiąc! - Zdziwił się, zupełnie jak Ester. Cieszył się z przyjazdu syna.
 - Cześć, tato. - Odpowiedział Jonathan. - Chcę ci przedstawić Alex. - Przyciągnął mnie do siebie w pasie. Ścisnęłam rękę ojca Jace'a, Paulina.
 - Dziewczyna, co? - Mrugnął do mnie. Jonathan parsknął śmiechem, ale poprawił go:
 - Przyjaciółka.
 - Tak, oczywiście, wybaczcie. - Przeprosił, ale wyraz jego twarzy wyraźnie sugerował, że w to nie wierzy.
 - No siadacie wreszcie, czy nie? - Zdenerwowała się Ester. Jace odsunął mi krzesło, popisując się po prostu przed rodzicami. Paulin spojrzał na niego z dumą.
 Zagonieni przez Ester, zaczęliśmy pochłaniać naleśniki. Miałam zdecydowany problem z włosami, które ciągle opadały mi na twarz. Gdy tylko Ori skończyła jeść, stanęła za mną i zaplotła mi długi warkocz. Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Jonathan nagle pociągnął mnie za rękę tak mocno, że omal nie spadłam z krzesła i musiał mnie złapać na ręce. Postawił mnie na mokrej od rosy trawie.
 - Chodź, pokażę ci takie zajebiste miejsce. - Powiedział mi cicho do ucha i nim zdążyłam zareagować, pociągnął między drzewami. Po chwili zasłonił mi oczy dłońmi, przeprowadził kawałek i obrócił, pokazując mi to ,,zajebiste miejsce".
 Faktycznie, robiło wrażenie. Duża fontanna z białego marmuru wydawała cichy plusk, alejka wokół niej prowadziła w kółko. Wszędzie zieleń i kwiaty.
 - Ślicznie. - Powiedziałam cicho, by nie przerywać ciszy.
 - Wybacz za mojego tatę. On po prostu miał nadzieję. Ale widziałaś ich miny? - Parsknął śmiechem. Uśmiechnęłam się.
 - Nie, nie widziałam, bo przesłoniłeś mi cały świat. - Zaśmiałam się. Nawet nie wiem jak, ale zaczęliśmy gonić się wokół fontanny, aż Jace mnie złapał, obrócił i odchylił do tyłu. Śmialiśmy się cicho. Jonathan odsunął mi włosy z twarzy delikatnym gestem. Wyprostowałam się, wplatając palce w jego loki. I wtedy przez ciszę przemknął ku nam odgłos wołania. Tak wyróżniał się, że aż oboje podskoczyliśmy i zaczęliśmy się śmiać. Jace pociągnął mnie za rękę i pobiegliśmy w stronę zamku.

Rozdział 25

Oj trafię do szpitala... psychiatryka. Dziwny będzie ten rozdział, przyznaję...
Dół, dół, dół...
Pozwól mi mówić, a będę krzyczeć.

Rozdział 25

 Zanim jeszcze pojechaliśmy, Drake zaprowadził mnie do biblioteki i pokazał mi duże drzewo genealogiczne na całą ścianę.
 - To jest drzewo rodziny Dimitrij. Widzisz - wskazał palcem na mały kawałek tekstu bez zdjęcia na górze. - To miejsce Oradei. A tu - Wskazał kawałek dalej, ponad Alfredem i kobietą bez zdjęcia ani żadnych danych osobowych, tylko zaznaczony związek. - Tu jest miejsce na jego córkę. Mam pewne podejrzenia, że możesz to być ty.
 - Ja? - Zdziwiłam się. Jakim cudem?
 - Data urodzin pokrywa się, poza tym jesteś nieco do niego podobna, ale nie chcę wyciągać pochopnych wniosków.
 Spojrzałam znowu na drzewo. Gałęzie były jakby złote, nieco zmatowiałe, wyróżniające się na jasnobeżowym tle. Wydawało mi się, że miejsce niby przeznaczone na mnie jakby nieco wyróżniało się spośród innych. Dotknęłam go ostrożnie, jakby był ze srebra.
 - A ty masz tu swoje drzewo genealogiczne? - Zapytałam chłopaka. Pokiwał głową i zaprowadził mnie nieco bardziej w głąb biblioteki.
 Drzewo rodu Bladescu było koloru karmazynowego, ale gałęzie również połyskiwały matowo. Było jednak mniejsze.
 - To tylko fragment, bo ważniejsze jest to drugie. - Powiedział, widząc moje zainteresowanie.
 - Jesteś tu? - Zapytałam. Wskazał na miejsce na górze. Odczytałam ze zdumieniem:

Jonathan Emmanuel Bladescu
ur. 10 XII 1904r. w Braszowie

 Obok jego imienia widniał malutki symbol. Znajdował się też przy kilku innych imionach, między innymi jego ojca.
 - Jonathan Emmanuel? - Zdziwiłam się.
 - Zmieniłem imię.
 - Dlaczego? Jak dla mnie, jest fajne.
 Drake-Jonathan westchnął ciężko.
 - Spójrz dwa pokolenia niżej.
 Zobaczyłam jego dziadka.

Jonathan Christopher Bladescu
ur. 23 IV 1816r. w Bratysławie
zm. 14 XII 1891r. uduszony srebrem

 Te szczegóły niespecjalnie mnie zachwycały.
 - Nie zdążyłeś go poznać. - Zauważyłam. Jonathan pokiwał głową.
 - I dobrze. Zmieniłem imię, bo to kojarzyło mi się za bardzo z jego osobą. Spójrz na linię jego dzieci.

Margaret Esmeralda Bladescu
ur. 5 III 1847r. w Braszowie
zm. 5 III 1857r. w wypadku

Lucjan Marco Bladescu
ur. 5 III 1847r. w Braszowie
zm. 6 III 1857r. z żałoby za siostrą

 - Byli bliźniakami. Zabił ich oboje. - Wtrącił cicho Jonathan.

Paulin Ignacy Bladescu
ur. 16 XI 1851r. w Braszowie

 - Tylko on przeżył, mój ojciec. Margaret i Lucjan zginęli w dniu swoich urodzin. Lucjan akurat był na wsi, więc zginął następnego dnia. Oczywiście, nikt nie miał pojęcia, że zrobił to ich własny ojciec, a on zaś nie miał pojęcia, że widział to jego młodszy syn, Paulin. Był chuderlawy, więc przeżył. Margaret i Lucjan byli silni, mogli obalić rządy ojca i zająć jego miejsce. Nie zdążyli. Mój ojciec dorósł, udowodnił winę ojcu. Ten jednak uciekł, więc Paulin znalazł go i zabił samodzielnie. Był już wtedy z moją matką, Ester.
 Spojrzałam na linię łączącą Paulina z żoną.

Ester Maria Bladescu
zd. Dimitrij
ur. 1857r. w Budapeszcie

 - Po śmierci Jonathana żyli razem trzynaście lat, wzięli ślub, przejęli rządy. Ich małżeństwo wzmocniło przyjaźń obu rodów. A później na świat przyszedłem ja.
 Znowu spojrzałam na jego pole i obok, na pole Constantina.

Constantin Lucjan Bladescu
ur. 18 I 1905r. w Braszowie

 - A po roku Constantin. Nie mieliśmy siostry, kobiety rzadko rodzą się w związkach wampirów. A jeśli nawet, to są ludźmi. No i tak sobie spokojnie żyliśmy przez dziewięćdziesiąt osiem lat, aż pojawiłyście się ty i Oradea, przewracając nasz spokój do góry dnem.
 - Margaret została zmieniona w wampira przed śmiercią? - Zapytałam, nie zwracając uwagi na koniec wypowiedzi Jonathana.
 - Nie. Kobiety zawsze zmieniane są w momencie, gdy są piękne i silne. Margaret była jeszcze dzieckiem. Tylko wampiry płci męskiej rosną do osiemnastki. Kobiety zatrzymują się na zawsze.
 Usłyszałam jakiś szmer. Pojawił się Constantin. Jego wzrok padł na moment na malutkie zdjęcie Jonathana Christophera, po czym powiedział:
 - Nie chcę wam absolutnie przerywać, ale musimy jechać. Samolot mamy za godzinę, zanim dojedziemy i tak dalej, już przyleci.
 Wyszliśmy z biblioteki, mijając drzewo Dimitrijów. Wydawało się spokojne, jakby nieświadome tego, jakie korzenie kryje karmazynowe drzewo na drugiej stronie biblioteki.
 - Bladescu jest więcej niż Dimitrijów? - Zapytałam Jonathana.
 - Tak, jeśli weźmiemy pod uwagę zmarłych. - Odpowiedział za niego Constantin.
 Zabawne.
 - Bladescu są silniejsi, ale Dimitrijowie mają dobre kontakty dyplomatyczne z wieloma ważnymi zgrupowaniami. - Dodał Jonathan. - Dlatego trzymamy się razem. Ale tak, Bladescu jest więcej. Po prostu szybko umierają.
 Rozdzieliliśmy się, idąc do swoich pokoi. Wzięłam czarną walizkę z moimi rzeczami i wyszłam, spotykając po drodze Jonathana. A może powinnam wciąż mówić na niego: Drake? Spytałam go o to.
 - Jeżeli znajdziesz jakieś skrócenie Jonathana, to lepiej tym. W Rumunii wciąż jestem postrzegany jako nosiciel imienia wielkiego wojownika.
 - Jace. Może być? - Zaproponowałam.
 - Tak. To mi się podoba.