sobota, 4 lutego 2012

Rozdział 4

:*

Rozdział 4

 Moja siostra bywała nieznośna, gdy na czymś jej szczególnie zależało. Tym razem na szczęście wykazywała obojętność, ale jej - chyba - chłopakowi zależało za dwoje.
 Podawali mnóstwo dziwnych terminów, np. o mamie i czasem o mnie mówili do Alfreda: ,,Ona jest Nescius." O sobie Sylvia mówiła ,,Magnifcat", o tym jej chyba chłopaku, Damonie - ,,Lamia". Brzmiało to nieco niezwykle. O mnie najczęściej mówiła: Angelus, co brzmiało jak słowo ,,anioł". Przede wszystkim była jednak totalnie wredna.
 Pewnego wieczoru, gdy ja i Conrad siedzieliśmy w salonie i robiliśmy moje zadania domowe, Sylvia przyszła i usiadła z słuchawkami na uszach na fotelu z daleka od nas. Przez dłuższy czas nie zwracała na nas uwagi, dopóki nie strąciłam niechcący wazonu z stojącego obok stolika. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu, wazon zatrzymał się w locie, zanim dotknął podłogi i wrócił na swoje miejsce. Usłyszałam śmiech siostry. Trzymała dwa palce w górze, sterując wazonem. Gdy stanął bezpiecznie, parsknęła:
 - Ty tak nie umiesz, co nie? A przynajmniej na razie.
 - I nie chcę umieć, to jest... nienormalne. - Dokończyłam cicho. Znów się roześmiała wrednie, podle. Jak żmija.
 - WSZYSTKO jest w jakimś stopniu nienormalne, zresztą nie ma czegoś takiego, jak normalność. Dla ciebie normalne jest, że mówisz po angielsku. Dla Włocha przykładowo jest dziwne, niezrozumiałe wiele słów. Dla ciebie natomiast jego język nie jest do końca jasny. Proste?
 Nabrałam powietrza głęboko w płuca, nie chcąc mówić jej nic niemiłego. Wreszcie jednak nie wytrzymałam i powiedziałam:
 - Dlaczego ty ZAWSZE musisz być taka wredna?
 Z jej twarzy zniknął podły uśmieszek, wpatrywała się we mnie już nie z nienawiścią, a ze smutkiem. Wyciągnęła do mnie rękę.
 - Pokażę ci. - Jako że nie drgnęłam, nieco zaskoczona jej łagodnym głosem, chwyciła mnie i nagle wokół nas powstała ściana barw, wirujących niczym na karuzeli. W pewnej chwili wszystko ustało, ale nie byłyśmy już w salonie ojca, tylko przed drzwiami dużego budynku. Napis na bramie głosił: XIV Liceum Ogólnokształcące im. Abrahama Lincolna. Weszłyśmy do niego, nie zauważane przez uczniów. Wyglądało to na dość zwykłe liceum.
 Ledwo przekroczyłyśmy próg szkoły, zadzwonił dzwonek na lekcję. Weszłyśmy przez zamknięte drzwi do jednej z klas. Nikt nie zauważył naszego przybycia.
 Mój wzrok padł na dziewczynę w ostatniej ławce. Siedziała w kącie, skulona. Uczniowie w grupkach rozmawiali, śmiali się, pisali SMS-y, tylko ona była sama. Widziałam w niej coś znajomego. Spojrzałam na siostrę i zrozumiałam.
 To była Sylvia w poprzednim wcieleniu.
 - To ja. - Potwierdziła moja siostra. - Jakieś dwadzieścia lat temu, może troszkę więcej... Jeśli chcesz wiedzieć, to tak, będziemy świadkami mojej śmierci.
 Nie odpowiedziałam, bo klasie zrobił się szum i wszyscy zaczęli mówić głośno o tym samym. Dwóch chłopaków trzymało papierowe kulki, kilka nich leżało wokół dawnej Sylvii. Jakieś dziewczyny śmiały się z jej ubrań. Nawet w tym całkowicie różniła się od obecnej Sylvii - obecna ubierała się wyzywająco, czarno-czerwono, ostro. Dawna Sylvia ubrana była w beżowy, wyblakły i rozciągnięty sweter, resztę przysłaniała ławka.
 Jakiś chłopak krzyknął:
 - Przybłędo, kto by cię chciał? - I wszyscy to podchwycili. Zaczęli wykrzykiwać obelgi typu: przybłęda, śmieciara, bezdomna... Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Nagle podbiegłam do dawnej Sylvii i krzyknęłam na nią:
 - Broń się, przecież... - Chciałam pociągnąć ją za rękę, ale moja dłoń przeniknęła przez jej ramię, jakby go tam wcale nie było. Spojrzałam na obecną Sylvię - wpatrywała się smutno w moje próby. Obelgi wokół były coraz gorsze: pewnie złodziejka, pewnie ćpunka, pewnie patologiczna rodzina, pewnie alkohol, papierosy... I zewsząd ten podły śmiech. Dawna Sylvia ukryła twarz w dłoniach, ale widziałam, że nie płakała.
 Do sali weszła nauczycielka. Wszystko ucichło, wrócili do swoich ławek.
 Tylko Sylvia siedziała dalej z twarzą ukrytą w dłoniach, w rozciągniętym swetrze wśród dopasowanych bluzek, jeansów, bransoletek...
 Poczułam, jak ktoś chwyta mnie słabo za nadgarstek. Moja siostra wyprowadziła mnie z klasy.
 - Pominiemy jakiś odstęp czasu, bo jest taki sam, jak to, co widziałaś. Zobaczymy... tak, zobaczymy koniec. - Wyprowadziła mnie z budynku. Przed liceum stał wysoki blok, którego wcześniej z pewnością nie było. Liceum zniknęło.
 Wtedy zauważyłam znaną mi, szarą postać. Stała w oknie na jedenastym piętrze. Poczułam się, jakby to był film - zbliżenie na twarz. Zobaczyłam wszystko oczami Sylvii - łzy przesłaniające widok, ostatnie momenty życia - wszystkie ważne wspomnienia - pocałunki z Damonem, takim, jak teraz - jego prośby, żeby wytrzymała, przecież to już tylko parę miesięcy i studia - obelgi ze strony klasy - sylwester, na którym choć raz błyszczała - parę tygodni po sylwestrze znów to samo, znów obelgi - zazdrość o Damona innej dziewczyny - bójka z nią: Sylvia była słaba, ona silna. Prawie ją zabiła - i teraz.
 Widok z jedenastego piętra, łzy spadające z policzka, lecące jakieś trzydzieści pięć metrów i uderzająca o bruk.
 Krew pulsująca w żyłach, szalone bicie serca.
 Wahanie - skoczyć, nie skoczyć?
 A co, jeśli nie umrze? Czy da radę żyć?
 A jeśli umrze? Co będzie tam, po drugiej stronie?
 Wreszcie mocne postanowienie.
 Skoczyć.
 Usiadła na parapecie. Z tyłu dobiegł ją kobiecy krzyk, ktoś chciał podbiec. Wystraszyła się. Zsunęła się z parapetu.
 I ciemność.
 Umarła w locie.
 Znów stałam obok Sylvii przed blokiem. Przed nami leżało jej zakrwawione ciało, roztrzaskane na kawałki...
 Chciałam uciekać, schować się, zapomnieć. Z drugiej strony chciałam krzyczeć na klasę dawnej Sylvii, że doprowadzili do jej śmierci. Gdzie byli dorośli?!
 Siostra pociągnęła mnie do ciała. Z jednej strony opierałam się, z drugiej szłam za nią. Podeszłyśmy do ciała Sylvii. Leżała na plecach, na jej twarzy krew mieszała się ze łzami, ale zauważyłam jedno.
 Wreszcie się uśmiechała, jakby z ulgą. Jakby chciała powiedzieć: nareszcie.
 Sylvia obróciła mnie. Stałyśmy nad białym, marmurowym grobem na cmentarzu. Wokół nas było mnóstwo ludzi, głównie z jej klasy. Zobaczyłam dawnego Damona, stał, zaciskając zęby. Podszedł do grobu, położył na nim wielki bukiet białych róż.
 - Przepraszam, ale obiecuję, że cię znajdę. - Wyszeptał. Odwrócił się gwałtownie do klasy. - To WY ją zabiliście. To WASZA wina. Czy kiedykolwiek, kiedy się z niej śmialiście, pomyśleliście, czy to jej wina? Czy KTOKOLWIEK Z WAS może z czystym sercem powiedzieć, że zwrócił na to uwagę? Że cokolwiek zrobił? Nie. To nie jej wina. Tylko ona przynajmniej nie dawała dupy dla forsy, jak wy! - Wskazał na dziewczyny, które tylko zarumieniły się ze wstydu i spuściły wzrok, a rodzice kilku z nich, którzy również tu byli, nabrali powietrza w płuca z głośnym świstem. Damon odwrócił się na pięcie i odszedł.
 Naraz zaczęły się głośne rozmowy nad słowami chłopaka, ale tego już nie usłyszałam, bo znów byłyśmy w salonie u taty.
 - Dotrzymał słowa, znalazł mnie. W następnym wcieleniu. Przeprasza mnie za każdym razem, gdy sobie o tym przypomni. - Dokończyła historię. - Nigdy więcej nie pytaj mnie, czemu taka jestem, tylko zastanów się, jak mogę być, skoro tak było. - I poszła do swojego pokoju.

3 komentarze:

  1. To potworne jak judzka głupota potrafi zniszczyć drugiego człowieka. Moja była wirtualna przyjaciółka nie jest w stanie mi wybaczyć, dlatego, że ludzi w realu za często nadszarpywali jej zaufanie. Sama też nie jestem bez winy. Teraz już wiem jak trudno jest wybaczać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko nie rozumiem na czym polega Sylvi dar i jak Damon ją znalazł?

    OdpowiedzUsuń