środa, 15 lutego 2012

Rozdział 7

 Las był ciemny, ledwo widziałam, gdzie idę. Wyszłam na dziwną polankę.
 Nagle na niebie błysnęło i dwa duże przedmioty wielkości człowieka spadły na trawę z niesamowitej wysokości. Schowałam się w krzakach, ale tych ,,przedmiotów" już nie było.
 Wtedy zauważyłam ich na drugim końcu polany. Zbliżali się do mnie, po chwili stali niemal obok mnie, ale mnie nie widzieli. Była to drobna dziewczyna i wysoki chłopak. W ciemności zobaczyłam, że ich oczy były jedną wielką pustką, ciemnością. Chłopak spojrzał zmartwiony w niebo i...
 - Hej, hej, Susan! - Conrad potrząsnął mną. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku, wtulając się w niego jak w dużego misia. Wzięłam parę głębokich oddechów i dopiero spojrzałam mu w oczy, upewniając się, że nie są czarne. Na szczęście miały swoją własną, niemal normalną złotą barwę.
 - Co to było? - Zapytał. Pokręciłam głową.
 - Tylko zły sen, nic więcej. Która jest godzina? - Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Ledwo cokolwiek widziałam w mroku.
 - Około drugiej nad ranem. Tak sądzę. Siedzę tu już długo, straciłem rachubę czasu.
 - Po co tu jesteś? - Zdziwiłam się, jednocześnie poczułam, że na moje policzki wstępuje rumieniec na myśl, że obserwował mnie, gdy śpię. I to jeszcze podczas koszmaru.
 - Właśnie na wypadek takiej sytuacji. - Uśmiechnął się. Jego białe zęby zalśniły w ciemności.
 - Chciałam cię o coś spytać. - Wyszeptałam. Uśmiech zniknął, a raczej stał się sztuczny. - Czy ty też jesteś... no... - Nie wiedziałam, jak go zapytać. Też jesteś wampirem czy szatanem? Też jesteś aniołem? Też jesteś czymś dziwnym co nie powinno istnieć?
 - Wampirem? Tak. - Dokończył za mnie. Wzięłam głęboki oddech i nagle sama świadomość tego, że w moich tętnicach pulsuje krew, napawała mnie przerażeniem. Odsunęłam się subtelnie od chłopaka. Nawet nie zauważył, wpatrywał się we mnie uważnie.
 - Co? - Zapytałam. Pokręcił głową i wstał z łóżka, po czym bez słowa wyszedł.
 Opadłam na poduszki. Uraziłam go, napewno. Tylko co miałam teraz zrobić?
 Ten sen... był dziwny. Taki realistyczny. Jednak moje powieki były jeszcze ciężkie i po chwili opadły, zsyłając mi sen.

*

 Rano już nie pamiętałam, co obudziło mnie w nocy. Z uśmiechem zbiegłam na dół do jadalni i tam zastałam rodziców i siostrę. Mama popijała cappuccino, natomiast tata przeglądał gazetę. Jak w normalnej rodzinie.
 Usiadłam obok Sylvii, która nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Jak zwykle. Wzięłam tosta i dopiero wtedy na mnie spojrzała.
 - Ponoć miałaś ciekawy sen. - Mruknęła. W ciszy brzmiało to jakby krzyczała.
 Wszyscy spojrzeli na mnie. Wzruszyłam ramionami.
 - Już nie pamiętam, czy taki ciekawy. Chyba...
 - Dobra, mniejsza. - Przerwała mi. - Ja zaraz wychodzę. Wrócę koło drugiej. - Wstała z krzesła. Mama spojrzała na nią.
 - Rozumiem, że po południu. - Upewniła się.
 - W nocy. - Parsknęła Sylvia. Tata westchnął tylko ciężko i załamał ręce. Sylvia wyszła.
 - Dlaczego pozwalacie jej tak chodzić po nocach? - Zapytałam. Mama wzruszyła ramionami.
 - W końcu jest pełnoletnia...

*

 Dziewczyna podeszła do niego bliżej i wyszeptała niezwykłym głosem:
 - Co teraz?
 Chłopak wzruszył ramionami. Chwycił ją za rękę i wyprowadził z ciemności na oświetloną polanę.
 Oboje byli ubrani w purpurowe stroje ciasno przylegające do ich ciał, gdzieniegdzie poprzeszywane złotymi nićmi.
 Chłopak był wysoki i przystojny, miał ciemne, krótkie włosy jakby postawione na żelu. W blasku księżyca jego skóra wyglądała na białą. Pod cienkim materiałem wyraźnie widać było zarys twardych mięśni, a jego ostre rysy twarzy przerażały same w sobie.
 Dziewczyna miała szczupłą , drobną sylwetkę, długie włosy koloru ciemnego brązu. Jej oczy były duże i zupełnie czarne, bez białek ani tęczówek, tak jak oczy chłopaka. Miała lekko rozchylone pełne, jasne usta, zaledwie ton ciemniejsze od skóry.
 Oboje wokół nadgarstków mieli poprzypinane dziwne jakby zegarki, tylko trochę większe, natomiast do ud złotymi paskami przymocowaną mieli broń.
 Dziewczyna z lekkim zniecierpliwieniem położyła dłoń na ramieniu chłopaka. Spojrzał na nią, jakby wybudziła go z transu.
 - Musimy tu widać zostać. - Powiedziała z mocą. Słyszałam ją nawet z daleka.
 Chłopak lekko zgarbił się, objął dziewczynę w pasie i poszli razem w stronę miasta, po drodze ich ubrania stały się zupełnie normalne, jakby się przebrali w ułamku sekundy.
 - Mała, wstawaj. - Usłyszałam głos mojej siostry. Otworzyłam oczy.
 Byłyśmy w ciemnym korytarzu, oświeconym tylko światłem z telefonu Sylvii. Moja siostra miała na sobie czarną, ultrakrótką mini, wydekoltowaną bluzkę i chyba z tonę makijażu na twarzy. Kucała przy mnie, przy czym jej długie, skórzane kozaki wydawały nieprzyjemny skrzyp. Dźwignęłam się z trudem z ziemi.
 - Zasnęłam chyba... - Wyszeptałam ze zdziwieniem. Rozejrzałam się wokół. - A ty co, idziesz na imprezę?
 - Już byłam. Jest trzecia nad ranem. Może najwyższy czas, żebyś przeniosła się do wygodniejszego łóżka.
 Pokiwałam głową i poszłam do siebie, nie mając pojęcia, jakim cudem zasnęłam w korytarzu.

niedziela, 12 lutego 2012

Rozdział 6

Moi kochani, wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek!

(Chociaż ogólnie to jest mi bardzo wszystko jedno.)
 Aha, jeszcze jedno. Skoro ACTA nie podpisano, sądzę, że strony z muzyką i bohaterami mogą wrócić na dawne miejsce. Gdybym jednak się myliła, piszcie na czacie albo pod notką.


Rozdział VI

 ,,Przyczyną zmniejszonej liczny leukocytów są..."
 - To bez sensu. Nie potrzebuję tego. - Mruknęłam, ale dopisałam końcówkę zdania. Nauczycielka nie usłyszała mojego komentarza.
 Później jeszcze posiedziałyśmy nad matematyką i wreszcie orzekła, że na dzisiaj wystarczy. Kiedy wyszła, w bibliotece stało się jakby pusto... Jeszcze pamiętałam ostatnie spotkanie z siostrą. Czemu tak zrobiła? Nie wiem.
 Zresztą, czy cokolwiek wiedziałam na pewno? Wszystko było dziwne, niezwykłe.
 O tym, że mama ma o niczym nie wiedzieć, dowiedziałam się, gdy zapytała Damona, co to za płyn w torebkach. Odparł, że to leki, które musi systematycznie zażywać. Uwierzyła. Gdyby wiedziała, co to naprawdę, nie byłaby taka spokojna.
 Kiedy przyszłam do salonu, poprosiła mnie, żebym zaniosła list do Sylvii. Wiedziałam, gdzie jest jej pokój, więc poszłam tam. Zanim zapukałam, zawahałam się chwilę. W końcu jednak trzy razy puknęłam w drzwi.
 Cisza. Zapukałam jeszcze raz. To samo. Wreszcie wsunęłam się ostrożnie do pokoju.
 Pokój Sylvii był ciemny z białymi i czerwonymi akcentami. Wyglądało to wszystko bardzo nowocześnie. Ostrożnie stąpałam po czarnych panelach i doszłam do ogromnego, podwójnego łóżka z czarnego drewna przykrytego białą pościelą. Sylvia widać lubiła poduszki, bo wszędzie było ich mnóstwo. Na łóżku były głównie one.
 Zdziwiło mnie, że wielkie okno i drzwi balkonowe były zasłonięte czarną kotarą, a światło dawała duża, ekstrawagancka lampa białego koloru. Naprzeciw łóżka na ścianie były czarne drzwi, które zauważyłam dopiero po chwili, tak wpasowane były w ścianę. Na ścianach były zawieszone zdjęcia w białych ramkach. Przedstawiały głównie Sylvię i Damona, było też kilka z krajobrazami i zwierzętami. Na jednym z nich zauważyłam Sylvię na kłusującym koniu, oczywiście karym. Czyli umiała jeździć.
 Zastanowiło mnie, czy to czasem nie jest też pokój Damona. W końcu podwójne łóżko, duża szafa, nawet zauważyłam na krześle jego bluzę, bardzo często ją nosił, choć nie zawsze.
 Nagle drzwi naprzeciw łóżka otworzyły się i wyszła przez nie Sylvia. Jej blond włosy były mokre, ale idealnie się układały. Ubrana była w biały szlafrok. Gdy mnie zauważyła, uśmiech z jej twarzy zniknął. Zamknęła drzwi i skrzyżowała ręce na piersi.
 - Można wiedzieć, o co chodzi? - Mruknęła. Przypomniałam sobie o liście. Wyciągnęłam dłoń z nim w jej stronę. Wyciągnęła go i obróciła w rękach. - Dzięki.
 Powinnam chyba pójść, ale nie ruszyłam z miejsca. Spojrzała na mnie podejrzliwie.
 - To jest pokój twój i Damona? - Zapytałam jak idiotka. To było jedyne, co mogłam wymyślić.
 - Zależy. - Wzruszyła ramionami. Spojrzałam pytająco. - Konkretnie to tylko mój pokój, ale oboje tu spędzamy noce. - Uśmiechnęła się i na moment spojrzała na łóżko. Myślałam, że zwymiotuję. Nie byłam przyzwyczajona do takich rzeczy.
 - Jesteście parą? - Zapytałam znów idiotycznie. Pokiwała głową z politowaniem.
 - Od ponad dwudziestu lat.
 - To czemu nie weźmiecie ślubu? - Wypaliłam. Roześmiała się głośno.
 - Ja nie mogę wejść na teren kościoła, nie mogę zbliżać się do księży i nie lubię bezpośredniego słońca. - Wskazała na zasłonę. - A ślub cywilny to nie szczyt moich marzeń, serio.
 Wreszcie udało mi się poruszyć, więc kiwnęłam głową i wyszłam. Zaraz później natknęłam się na Damona, widziałam, jak wchodził do pokoju Sylvii. Słyszałam jej śmiech, jego głos. Później coś nieco huknęło i oboje wybuchnęli śmiechem.

środa, 8 lutego 2012

Rozdział 5

Mam nadzieję, że podobał wam się rozdział 4, bo mi bardzo. Przyznam, że jest to wynik przemyśleń nad moją sytuacją w klasie...
Od teraz nieco inaczej zapisuję nr. rozdziału, j/n.

Rozdział V

 To było niezwykłe. Sylvia mówiła, że nauczyła się tego zupełnie przypadkowo, co wcale jej nie cieszyło. Rozumiałam ją. To musiała być okropna umiejętność, pamiętać poprzednie wcielenia. Pamiętać każdą śmierć. Ciekawe, czy kiedyś umarła śmiercią naturalną, ze starości. Wątpliwe.
 Po naszej podróży do poprzedniego wcielenia nie widziałam jej ani podczas posiłków, ani w bibliotece, nigdzie. Damon czasami pojawiał się, żeby wyciągnąć z drugiej lodówki coś owiniętego brązowym papierem. Nie wnikałam, co to było, ale wyglądało nieco niepokojąco, tak odczuwałam.
 No i któregoś dnia się dowiedziałam wszystkiego.
 Szłam akurat do swojego pokoju, gdy drzwi biblioteki otworzyły się. Pojawiła się Sylvia w obcisłej małej czarnej i nim zdążyłam jakkolwiek skomentować ten strój, wepchnęła mnie do biblioteki.
 Byli tam Damon i tata. Drzwi zatrzasnęły się za nami. Siostra popchnęła mnie w stronę taty.
 - Susan, coś musimy ci wyjaśnić... Z tego co nam wiadomo, masz skrzydła, prawda? - Zapytał. Pokiwałam nieśmiało głową. Spojrzeli po sobie. - Czyli jest aniołem. - Potwierdził, bardziej mówiąc do Damona i Sylvii. Znów przeniósł na mnie wzrok.
 - W takim razie musisz coś wiedzieć. Twoja siostra - wskazał na Sylvię - jest twoją odwrotnością, szatanem. - Sylvia zanuciła coś w stylu: ,,ta-dam" i wysłała mi całuska na odległość. Tata nie zwrócił na nią uwagi. - Natomiast ja i Damon jesteśmy wampirami.
 Poczułam przemożną chęć ucieczki. Kiedy odwróciłam się do drzwi, okazało się, że Sylvia stoi przy nich, opierając się dłonią o jedno ze skrzydeł. Wiedziałam, że tamtędy nie wybiegnę, więc zostałam na miejscu.
 - To... fajnie. - Wydusiłam jak ostatnia idiotka. Damon i Sylvia wybuchnęli śmiechem, niepowstrzymanym nawet karcącym spojrzeniem taty.
 - Taa, bardzo fajnie, uwierz. - Parsknęła śmiechem Sylvia i podeszła do Damona. Zauważyłam, że miała w dłoni kolejną szarą paczkę. Podała ją wampirowi. Chłopak przez dziurkę wypił zawartość. Zauważywszy moje zdziwione spojrzenie, Sylvia rzuciła tylko:
 - To krew. - Bo natychmiast rzuciłam się do drzwi, szarpiąc się z klamką. Jednak te nawet nie drgnęły, jakby...
 Spojrzałam na Sylvię. Stała spokojnie, unosząc dwa palce na wysokości oczu. Dlatego nie mogłam otworzyć drzwi. Musiała je jakoś blokować...
 Wbiegłam między regały. Przecież gdzieś tu musiały byś drugie drzwi! Błądziłam po labiryncie, słysząc za sobą huk i śmiech Sylvii. W pewnym momencie usłyszałam również tatę:
 - Przestań zwalać książki z półek.
 Wreszcie wpadłam w ślepą uliczkę z kryminałami. No pięknie po prostu. Wszystko ucichło.
 Bałam się wydać z siebie choćby najcichsze westchnięcie. Odwróciłam się i okazało się, że stoi przede mną regał z książkami, zamykając mnie w małym kwadracie.
 - Co... - Zaczęłam cicho, po czym zorientowałam się, że to musiała być robota Sylvii. Nagle rozległ się masakryczny huk i regał runął do przodu. Krzyknęłam i skuliłam się. Objęły mnie czyjeś ramiona. Po chwili zniknęły i usłyszałam, jak Conrad krzyczy na kogoś:
 - Głupia blondynko, ona nie jest tobą!
 Warknięcie i z rumorem wszystko wróciło na swoje miejsce, każdy regał. Wstałam słabo z podłogi.

sobota, 4 lutego 2012

Rozdział 4

:*

Rozdział 4

 Moja siostra bywała nieznośna, gdy na czymś jej szczególnie zależało. Tym razem na szczęście wykazywała obojętność, ale jej - chyba - chłopakowi zależało za dwoje.
 Podawali mnóstwo dziwnych terminów, np. o mamie i czasem o mnie mówili do Alfreda: ,,Ona jest Nescius." O sobie Sylvia mówiła ,,Magnifcat", o tym jej chyba chłopaku, Damonie - ,,Lamia". Brzmiało to nieco niezwykle. O mnie najczęściej mówiła: Angelus, co brzmiało jak słowo ,,anioł". Przede wszystkim była jednak totalnie wredna.
 Pewnego wieczoru, gdy ja i Conrad siedzieliśmy w salonie i robiliśmy moje zadania domowe, Sylvia przyszła i usiadła z słuchawkami na uszach na fotelu z daleka od nas. Przez dłuższy czas nie zwracała na nas uwagi, dopóki nie strąciłam niechcący wazonu z stojącego obok stolika. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu, wazon zatrzymał się w locie, zanim dotknął podłogi i wrócił na swoje miejsce. Usłyszałam śmiech siostry. Trzymała dwa palce w górze, sterując wazonem. Gdy stanął bezpiecznie, parsknęła:
 - Ty tak nie umiesz, co nie? A przynajmniej na razie.
 - I nie chcę umieć, to jest... nienormalne. - Dokończyłam cicho. Znów się roześmiała wrednie, podle. Jak żmija.
 - WSZYSTKO jest w jakimś stopniu nienormalne, zresztą nie ma czegoś takiego, jak normalność. Dla ciebie normalne jest, że mówisz po angielsku. Dla Włocha przykładowo jest dziwne, niezrozumiałe wiele słów. Dla ciebie natomiast jego język nie jest do końca jasny. Proste?
 Nabrałam powietrza głęboko w płuca, nie chcąc mówić jej nic niemiłego. Wreszcie jednak nie wytrzymałam i powiedziałam:
 - Dlaczego ty ZAWSZE musisz być taka wredna?
 Z jej twarzy zniknął podły uśmieszek, wpatrywała się we mnie już nie z nienawiścią, a ze smutkiem. Wyciągnęła do mnie rękę.
 - Pokażę ci. - Jako że nie drgnęłam, nieco zaskoczona jej łagodnym głosem, chwyciła mnie i nagle wokół nas powstała ściana barw, wirujących niczym na karuzeli. W pewnej chwili wszystko ustało, ale nie byłyśmy już w salonie ojca, tylko przed drzwiami dużego budynku. Napis na bramie głosił: XIV Liceum Ogólnokształcące im. Abrahama Lincolna. Weszłyśmy do niego, nie zauważane przez uczniów. Wyglądało to na dość zwykłe liceum.
 Ledwo przekroczyłyśmy próg szkoły, zadzwonił dzwonek na lekcję. Weszłyśmy przez zamknięte drzwi do jednej z klas. Nikt nie zauważył naszego przybycia.
 Mój wzrok padł na dziewczynę w ostatniej ławce. Siedziała w kącie, skulona. Uczniowie w grupkach rozmawiali, śmiali się, pisali SMS-y, tylko ona była sama. Widziałam w niej coś znajomego. Spojrzałam na siostrę i zrozumiałam.
 To była Sylvia w poprzednim wcieleniu.
 - To ja. - Potwierdziła moja siostra. - Jakieś dwadzieścia lat temu, może troszkę więcej... Jeśli chcesz wiedzieć, to tak, będziemy świadkami mojej śmierci.
 Nie odpowiedziałam, bo klasie zrobił się szum i wszyscy zaczęli mówić głośno o tym samym. Dwóch chłopaków trzymało papierowe kulki, kilka nich leżało wokół dawnej Sylvii. Jakieś dziewczyny śmiały się z jej ubrań. Nawet w tym całkowicie różniła się od obecnej Sylvii - obecna ubierała się wyzywająco, czarno-czerwono, ostro. Dawna Sylvia ubrana była w beżowy, wyblakły i rozciągnięty sweter, resztę przysłaniała ławka.
 Jakiś chłopak krzyknął:
 - Przybłędo, kto by cię chciał? - I wszyscy to podchwycili. Zaczęli wykrzykiwać obelgi typu: przybłęda, śmieciara, bezdomna... Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Nagle podbiegłam do dawnej Sylvii i krzyknęłam na nią:
 - Broń się, przecież... - Chciałam pociągnąć ją za rękę, ale moja dłoń przeniknęła przez jej ramię, jakby go tam wcale nie było. Spojrzałam na obecną Sylvię - wpatrywała się smutno w moje próby. Obelgi wokół były coraz gorsze: pewnie złodziejka, pewnie ćpunka, pewnie patologiczna rodzina, pewnie alkohol, papierosy... I zewsząd ten podły śmiech. Dawna Sylvia ukryła twarz w dłoniach, ale widziałam, że nie płakała.
 Do sali weszła nauczycielka. Wszystko ucichło, wrócili do swoich ławek.
 Tylko Sylvia siedziała dalej z twarzą ukrytą w dłoniach, w rozciągniętym swetrze wśród dopasowanych bluzek, jeansów, bransoletek...
 Poczułam, jak ktoś chwyta mnie słabo za nadgarstek. Moja siostra wyprowadziła mnie z klasy.
 - Pominiemy jakiś odstęp czasu, bo jest taki sam, jak to, co widziałaś. Zobaczymy... tak, zobaczymy koniec. - Wyprowadziła mnie z budynku. Przed liceum stał wysoki blok, którego wcześniej z pewnością nie było. Liceum zniknęło.
 Wtedy zauważyłam znaną mi, szarą postać. Stała w oknie na jedenastym piętrze. Poczułam się, jakby to był film - zbliżenie na twarz. Zobaczyłam wszystko oczami Sylvii - łzy przesłaniające widok, ostatnie momenty życia - wszystkie ważne wspomnienia - pocałunki z Damonem, takim, jak teraz - jego prośby, żeby wytrzymała, przecież to już tylko parę miesięcy i studia - obelgi ze strony klasy - sylwester, na którym choć raz błyszczała - parę tygodni po sylwestrze znów to samo, znów obelgi - zazdrość o Damona innej dziewczyny - bójka z nią: Sylvia była słaba, ona silna. Prawie ją zabiła - i teraz.
 Widok z jedenastego piętra, łzy spadające z policzka, lecące jakieś trzydzieści pięć metrów i uderzająca o bruk.
 Krew pulsująca w żyłach, szalone bicie serca.
 Wahanie - skoczyć, nie skoczyć?
 A co, jeśli nie umrze? Czy da radę żyć?
 A jeśli umrze? Co będzie tam, po drugiej stronie?
 Wreszcie mocne postanowienie.
 Skoczyć.
 Usiadła na parapecie. Z tyłu dobiegł ją kobiecy krzyk, ktoś chciał podbiec. Wystraszyła się. Zsunęła się z parapetu.
 I ciemność.
 Umarła w locie.
 Znów stałam obok Sylvii przed blokiem. Przed nami leżało jej zakrwawione ciało, roztrzaskane na kawałki...
 Chciałam uciekać, schować się, zapomnieć. Z drugiej strony chciałam krzyczeć na klasę dawnej Sylvii, że doprowadzili do jej śmierci. Gdzie byli dorośli?!
 Siostra pociągnęła mnie do ciała. Z jednej strony opierałam się, z drugiej szłam za nią. Podeszłyśmy do ciała Sylvii. Leżała na plecach, na jej twarzy krew mieszała się ze łzami, ale zauważyłam jedno.
 Wreszcie się uśmiechała, jakby z ulgą. Jakby chciała powiedzieć: nareszcie.
 Sylvia obróciła mnie. Stałyśmy nad białym, marmurowym grobem na cmentarzu. Wokół nas było mnóstwo ludzi, głównie z jej klasy. Zobaczyłam dawnego Damona, stał, zaciskając zęby. Podszedł do grobu, położył na nim wielki bukiet białych róż.
 - Przepraszam, ale obiecuję, że cię znajdę. - Wyszeptał. Odwrócił się gwałtownie do klasy. - To WY ją zabiliście. To WASZA wina. Czy kiedykolwiek, kiedy się z niej śmialiście, pomyśleliście, czy to jej wina? Czy KTOKOLWIEK Z WAS może z czystym sercem powiedzieć, że zwrócił na to uwagę? Że cokolwiek zrobił? Nie. To nie jej wina. Tylko ona przynajmniej nie dawała dupy dla forsy, jak wy! - Wskazał na dziewczyny, które tylko zarumieniły się ze wstydu i spuściły wzrok, a rodzice kilku z nich, którzy również tu byli, nabrali powietrza w płuca z głośnym świstem. Damon odwrócił się na pięcie i odszedł.
 Naraz zaczęły się głośne rozmowy nad słowami chłopaka, ale tego już nie usłyszałam, bo znów byłyśmy w salonie u taty.
 - Dotrzymał słowa, znalazł mnie. W następnym wcieleniu. Przeprasza mnie za każdym razem, gdy sobie o tym przypomni. - Dokończyła historię. - Nigdy więcej nie pytaj mnie, czemu taka jestem, tylko zastanów się, jak mogę być, skoro tak było. - I poszła do swojego pokoju.