niedziela, 1 kwietnia 2012

Rozdział 8

Rozdział VIII

 - Nie bądź taki... no... - Dziewczyna nie skończyła. Chłopak przewrócił oczami.
 - Taka jest prawda. - Wyszeptał niesamowitym, głębokim głosem. Dziewczyna pokręciła głową.
 - Nie wszyscy są tacy.
 - Ale większość. Wyjątki to zaledwie mały procent wszystkiego.
 Dziewczyna westchnęła. Chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła w kierunku ulicy, mimo iż nie wykazywał ochoty na taką bliskość. Poszłam za nimi.
 Weszli do małego sklepu.
 Otworzyłam oczy. Był ranek, nareszcie. Już trzecią noc śniła mi się ta dwójka. To było bardzo dziwne.
 Wstałam z łóżka i szybko doprowadziłam się do porządku, w końcu była już ósma, zaraz miała przyjść nauczycielka. Odsłoniłam zasłony i jasne poranne słońce uderzyło mnie w twarz. Przymknęłam z rozkoszą oczy.
 Czasem ma się wrażenie, że wszystko wokół jest na chwilę. Na chwilę jest człowiek. Na chwilę wschodzi słońce. Na chwilę kogoś się kocha. Na chwilę ma się nadzieję. Na chwilę jest świat.
 Czasem jednak wszystko jest na dłużej. Dłużej się cierpi. Dłużej odczuwa lęk. Dłużej się umiera.
 To takie dziwne przemyślenia wynikające z koloru świata.
 Pukanie do drzwi. Nie odpowiedziałam. Drzwi skrzypią... otwierają się. Ciche kroki.
 - Susan? Wszystko ok? - Usłyszałam głos Conrada. Obróciłam się i pokiwałam głową.
 - Zamyśliłam się.

*

 - Cave, możesz... - Chłopak natychmiast pojawił się nade mną i wskazał palcem jedną z czterech możliwych odpowiedzi. Zaznaczyłam ją bez namysłu - przecież Cave był nieomylny.
 - Kiedyś powinnaś zacząć używać logiki. - Oznajmił chłodno, jak zwykle. To było dla mnie jak cios w serce rozżarzonym nożem, nie bez powodu. Prawda była taka, że skrycie go kochałam, oczywiście bez wzajemności. Cave nie darzył sympatią niczego i nikogo. Szacunkiem - a i owszem, wielu ludzi. Ale sympatia, choćby niewielka? Nie. Tego jego chłodne serce nie umiało.
 Chłopak wrócił na swoje łóżko. Miałam powoli dość tej klitki o minimalnych rozmiarach, chłodnej i pustej. Były tu tylko dwa łóżka, to pomieszczenie było jakby sypialnią.
 Obok była prowizoryczna łazienka, natomiast z drugiej strony prowizoryczna kuchnia - i tyle. Cały mały budynek był szary i odrapany, bez ogrzewania. Cudem było to, że mieliśmy tu dostęp do bieżącej wody. Niestety, nie mogliśmy kupić niczego innego, bo byliśmy niepełnoletni, a naszych rodziców nie było już ani tu, ani nigdzie.
 Uważałam, że to bardzo niesprawiedliwe, że tu mieszkamy. Nie ze względu na mnie, ze względu na Cave'a. On wyglądał jak gwiazdor, a mieszkał tutaj. W tym domu wyglądającym jak tani burdel. Nie, nie chcę myśleć o sobie jak o taniej dziwce.
 Cave to dobry chłopak. Jest miły, kiedy tego chce. Jest bardzo przystojny, chociaż, jak sądził, było to jedną z jego największych wad. Wiele dziewcząt wzdychało do niego, za co nienawidziłam je wszystkie i każdą z osobna. Cave to samotnik, dlatego nie potrafię nawiązać z nim kontaktu. Ale myślę, że mnie lubi albo chociaż darzy mnie jakąś... hmm... bierze za mnie odpowiedzialność. Tak, to z pewnością. Czuł się za mnie odpowiedzialny, poza tym nie lubił mnie jakoś szczególnie. Po prostu.
 Po chwili usłyszałam jego lekki oddech. Zasnął. Uniosłam głowę, by przyjrzeć się mu. Wyglądał słodko i niewinnie gdy spał, mimo iż wiedziałam, że mógłby zabić każdego. Bez wyjątku.
 Cave był też ostry, kiedy czegoś wymagał. Był porywczy, jeśli miał powód. Aha, i jeden ważny szczegół.
 Cave nigdy nie zmusiłby się do uśmiechu.
 A nie, raz. Raz, kiedy szczególnie udało mi się go rozbawić. Wtedy na jego pięknej, marmurowej niemal twarzy pojawił się się niewielki uśmiech. Ale po chwili zniknął, chowając się na wieki.
 Jeszcze wiele razy próbowałam. Nigdy jednak nie udało mi się na tyle go rozbawić, żeby choćby uniósł kąciki ust.
 Gdyby wiedział, co do niego czuję, uznałby mnie za słabą bardziej, niż uważa teraz.
 Po chwili i ja zasnęłam.

*

 Gdy otworzyłem oczy, to Jess spała. Wstałem i ułożyłem ją wygodnie na tym czymś, co łaskawie nazywała łóżkiem. Zalała mnie fala nienawiści do siebie. Powinienem zapewnić jej coś lepszego, niż to wszystko.
 Traktowałem od zawsze Jessamine jak siostrę. I to taką siostrę, której nie mógłbym nigdy skrzywdzić. Wiedziałem, że często ją raniłem moim zachowaniem, ale nie potrafiłem w jej trudnych chwilach przytulić, powiedzieć czegoś miłego. Potrafiłem tylko zostawić ją samą.
 Jess powoli otworzyła oczy.
 Uśmiechnęła się delikatnie. Wstała i objęła mnie. Siedziałem na brzegu ,,łóżka" niewzruszony.
 - Musimy iść, nie możemy tu zostać.. - Oświadczyłem, delikatnie ją od siebie odsuwając. Spuściła smutnie wzrok. Cholera, znów ją zraniłem.
 Wstałem i pociągnąłem ją za rękę za sobą. Wyszliśmy na zewnątrz.
 Pomarańczowe, zachodzące słońce ogrzewało jej śliczną twarz. Przymknęła na moment oczy, delektując się ciepłem, którego ostatnio tak nam brakowało.
 Nie próbowała mnie już chwycić za rękę, wiedziała, że i tak się odsunę. Dlaczego? Bo wokół mnie była bariera, która nie pozwalała mi na nic więcej, niż słowa. I to tak niewiele...
 Jess nagle zatrzymała się, wpatrując w punkt między drzewami. Podążyłem za jej wzrokiem i też coś zauważyłem.
 - Jessamine... Co jest? - Zapytałem ją. W jej umyśle były ogromne pokłady wiedzy, więc musiała coś wiedzieć.
 - Wampir. Młody wampir. - Wyszeptała tylko, wtem zza zieleni wyskoczyło coś humanoidalnego. Rzuciłem się na to coś i zaatakowałem bez namysłu. Po chwili mogłem przyjrzeć się przeciwnikowi, którego przytrzymywałem za gardło przy ziemi.
 Był to chyba dzieciak, nie wyglądał na więcej niż siedemnaście lat. Miał przerażony wzrok, nie walczył, tylko się wyrywał.
 - Jessamine? - Syknąłem do dziewczyny, nie spuszczając wzroku z wampira. Dziewczyna podeszła i przyklękła przy nas.
 - Conrad, jeśli obiecasz, że natychmiast odejdziesz i o nas zapomnisz, to on cię puści. - Powiedziała do niego, po czym spojrzała na mnie. - Prawda?
 Pokiwałem twardo głową, zresztą obojętnie. Nie chciałem kłopotów.
 - Obiecuję. Nie chcę walczyć. - Zapewnił. Rozluźniłem uścisk, przenosząc dłoń na nadgarstek Jess, szarpnąłem ją nieco za mocno i pobiegliśmy w stronę, z której nadszedł Conrad.

*

 Rozmasowałem sobie gardło i podniosłem się z ziemi. A później, mimo danego słowa, popędziłem cicho za tą dwójką.
 Dziewczyna miała na imię Jessamine. Ślicznie. A chłopak nie wyglądał na takiego, który chętnie się zaprzyjaźni, ale co z tego? Chciałem się dowiedzieć, kim są.
 Chłopak miał oczy zupełnie czarne, więc był demonem. Czytałem o tym wiele i byłem w stanie stwierdzić, że był mistrzem Jessamine. Ona sama nie miała na chwilę obecną ciemnych oczu, ale to był tylko kamuflaż, który stosowały demony.
 Skoro Jessamine była jego sacrum, to było logiczne, że ją chronił. I że chciał mnie zabić. Czasami między mistrzem a sacrum nawiązywały się różne związki, ale...
 Dostrzegłem Jessamine i jej mistrza. Biegli wolno, bo po ludzku. Dziewczyna co chwilę oglądała się za siebie. Ile lat ludzkich mogła mieć? Piętnaście, czternaście? A chłopak? Osiemnaście? Około.
 Jessamine dostrzegła mnie, ale nie zatrzymała się, nie dała znaku mistrzowi. Po prostu odwróciła z uśmiechem głowę i biegła dalej, już się nie oglądając.
 Wyszli na ulicę, więc zwolnili, ja również. Zaczęło padać, a po chwili zawiało i spadł... śnieg. O tej porze roku?!
 Jessamine uniosła głowę w górę, oboje przyspieszyli krok. Ja również. Weszli do baru i usiedli gdzieś z tyłu. Nie wchodziłem do środka, chciałem już wrócić do domu i przedyskutować to z tatą albo dziadkiem. Oni lepiej się na tym znali.

*

 - Demony tutaj zdecydowanie nie pasują. - Oświadczyłam. Jonathan pokiwał głową. Conrad rozłożył bezradnie ręce.
 - Ale tu są. I jeszcze pada śnieg. - Zauważył mój syn. Spojrzałam na męża. Nie wydawał się jakoś zainteresowany demonami w okolicy.
 - Jeśli chcesz, to możesz ich znaleźć. - Zezwolił Conradowi. Chłopak poderwał się z miejsca, mrugnął do mnie i zniknął. Westchnęłam ciężko.
 - Dlaczego mu pozwoliłeś?
 - Bo podoba mu się ta dziewczyna. - Odparł Jace, jakby to była sprawa życia i śmierci.

*

 Cave spoglądał w okno z zamyśleniem. Śnieg zasłaniał widok na ulicę, zwiastowało to tylko jedno.
 Elijah nas znalazł.
 Myślę, że Cave też to stwierdził, bo powiedział do mnie:
 - Nie możemy dłużej uciekać, to nie ma sensu.
 Potwierdziłam.
 Chłopak spojrzał na mnie.
 - O co chodzi?
 - Nie chcę umierać. - Wyszeptałam. Cave wzruszył ramionami.
 - Mi wszystko jedno.

*

 Tak naprawdę to było mi wszystko jedno tylko co do mojego losu. Jess musiała przeżyć spotkanie z Elijah.
 Krążyliśmy po okolicy jeszcze parę dni, coraz bardziej wysuwając się na północ. Po czterech dniach zawitaliśmy do pewnej obskurnej dzielnicy, gdzie dzieci biegały po ulicach, bawiąc się w strzelanie.
 Na ulicach było mnóstwo ludzi, wśród nich większość dzieci. Brudne, ale zadowolone.
 Wtedy ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Odwróciłem się natychmiast, Jess też, chociaż z opóźnieniem.
 Stał przed nami chłopak wyglądający na mój wiek, miał czarne włosy i takie same oczy, twarz ukrytą pod kapturem. Wydawał się nie przejmować panującym wokół brudem, biedą i śniegiem.
 - Poznajesz mnie jeszcze? - Zapytał. Jess cofnęła się o krok.
 Elijah.
 Elijah był śmiercią, śnieg jego zapowiedzią.
 Spojrzał na Jess. Dziewczyna cofnęła się jeszcze krok.
 - Myślę, że już czas. Może dokonamy formalności gdzieś indziej... - Objął spojrzeniem całą biedę tego miejsca. Popchnął nas w stronę ciemnego, zadaszonego zaułka.
 Tam wyciągnął z kieszeni małą fiolkę z złotym płynem, płynem śmierci.
 - No, to chyba czas na koniec. - Oświadczył. - Ale mam dla was jeszcze mały prezent. Mogę przecież schować fiolkę i o wszystkim zapomnimy.
 Co on kombinował, do cholery?
 - No, ale oczywiście nie za darmo. Można naciągnąć prawo, ale nie aż tak.
 - Czego chcesz? - Zapytałem. Elijah przeniósł wzrok z fiolki na mnie, a później na Jess.
 - Jej. - Odparł luźno. Napiąłem mięśnie.
 - Chyba śnisz, Elijah. - Warknąłem. Chłopak prychnął i chwycił mocno Jess za ramię, po czym powiedział tylko:
 - Tak ci się tylko zdaje. - I zniknęli.

*

 Wyrwałam się z uścisku Elijah. Znajdowaliśmy się w jakimś miejscu, które wyglądało jak podziemny labirynt. Wyciągnął z uchwytu pochodnię i kiwnął na mnie. Poszłam za nim niechętnie, bo nie chciałam zostawać tu sama.
 Po dłuższym czasie ściągnął kaptur, zrobiło się cieplej. Włożył pochodnię do uchwytu w ścianie i popchnął lekko jeden z kamieni w ścianie. Jak na marnym filmie otworzyły się ukryte drzwi.
 Elijah po raz pierwszy spojrzał na mnie i powiedział:
 - No, Jessie, czas na poważną rozmowę.
 Pomieszczenie było ogrzewane, poza tym było w nim przytulnie. Usiedliśmy przy stoliku na miękkich fotelach. Wejście zamknęło się, chowając się w ścianie.
 - Jessie... Ja nie rozumiem, po co wyłaziliście z wymiaru? Źle wam było? Ja rozumiem całą tę gadkę o mistrzu i tak dalej, ale, na litość...
 - Elijah, ja na przykład nie rozumiem, po co ci jestem? Czemu nas po prostu nie zabijesz, jak wszystkich?
 - Ja pierwszy pytałem. - Odparł z uśmiechem. Cały Elijah. Jak kiedyś, kiedy jeszcze nie był mordercą buntowników. Śmiał się często, był duszą towarzystwa. Rywalizował z Cave'em o to, który kiedyś będzie moim mistrzem. Niechybnie wygrałby, ale w niemal finale otrzymał propozycję nie do odrzucenia, więc musiał nas opuścić. I teraz widziałam go znów, znów takiego roześmianego Elijah.
 - Nie chcieliśmy uciekać. Wypadliśmy przez portal, który ktoś przeniósł na środek naszego terenu. - Oświadczyłam zgodnie z prawdą.
 Elijah roześmiał się i pokiwał głową.
 - Nie pamiętasz, jak rywalizowałem z Cave'em? Ja nie poddałem się, tylko zrobiłem pauzę, podczas której on zabrał sobie główną nagrodę. A teraz, jak widać, wygrałem.
 - Elijah, ja już połączyłam krew z Cave'em. Nie rozłączysz tej więzi. - Przypomniałam. Elijah machnął niedbale ręką.
 - Kochanie, słyszałaś o ROZRYWANIU więzów, w sensie dosłownym?
 - Nie zwracaj się tak do mnie. - Nakazałam mu. Uniósł brwi. Położył dłoń na mojej dłoni i zamruczał uroczo:
 - Kiedyś ci to nie przeszkadzało...
 - To było kiedyś, kiedy nie byłeś mordercą. - Warknęłam, odsuwając rękę. Elijah przewrócił oczami.
 - Mniejsza z tym, na ten temat będziemy mieć całą wieczność. Słyszałaś o tym?
 - Nie i nie chcę słyszeć.
 - A więc polega ono na zabiciu mistrza, by zdobyć sacrum. Ponoć działa, przynajmniej moje ofiary się nie skarżyły. - Uśmiechnął się. - Wiesz, czasami klienci mają dziwne zachcianki.
 - Nie zrobisz tego. - Przeraziłam się. Elijah pokiwał głową.
 - Zrobię, kotku.
 - Nie mów tak do mnie.
 - Obawiam się, że nie masz na to wpływu, skarbie.